Biegaliśmy na malutkim skraweczku terenu ograniczonym ulicami Gandhi, Pileckiego, Ciszewskiego i Dereniowej, więc żeby wyrobić odpowiednią ilość kilometrów, organizatorzy wykoncypowali, że po prostu pobiegniemy dwa razy z tą samą mapą, tylko za każdym razem punkty będą w innych miejscach. Ja i tak się nie zorientowałam, że dwa razy latam koło tych samych budynków i dopiero w domu, kiedy porównałam dwie kartki z mapami, dotarło to do mnie. Zawsze powtarzam, że mi można codziennie robić imprezę w tym samym miejscu i codziennie będzie to dla mnie zaskoczenie:-)
W sumie jedyną trudnością było rozpoczęcie od mapy numer 1, a nie numer 2 i chyba poza Tomkiem każdemu się to udało. Mi - tak! Początkowo planowałam wcale nie biegać, tylko przespacerować się statecznie, no bo gorąco, ale przecież mnie poniosło, jak zobaczyłam, że wszyscy biegną.
Udało się zaliczyć bezbłędnie wszystkie punkty, nigdzie się nie zgubiłam, nic się nie wydarzyło, więc w sumie trochę nudno. Znowu kilkanaście sekund wyprzedziłam Joannę - to już drugi raz! Ja tak się do niej przyrównuję, bo to moja kategoria wiekowa, więc niby mamy równe szanse. Ogólnie udało mi się wyprzedzić kilkanaście osób, więc mimo obiektywnie marnego wyniku, ja jestem z siebie zadowolona. Najważniejsze, że przeżyłam!
Na mecie, ale chwilę po biegu.
Tomek udaje, że podbija metę. Kompasem:-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz