To już mija tydzień odkąd w lesie pojawiły się lampiony. Bo co to za przyjemność bieganie bez lampionów? Kolejne „lampionowe” podejście to Letnie Zawody Kontrolne (nie mylić z ZZK). Legionowo-Bukowiec – miejsce znane z jakiś tam mistrzostw, gdzie nawet medal wywalczyłem. Po Aleksandrowie czuliśmy jeszcze lekko nogi, mi udało się doprać i ekspresowo wysuszyć buty po kąpieli w bagnie, ale twardo dotarliśmy w okolice Legionowa. Z daleka widać lampion i „tłum” samochodów. Chętnych było zapisanych tak dużo, że obowiązywały godziny startu i przyjazd grupami po ok. 40 osób. Jako że byliśmy w drugiej grupie – „parking” zastawiony był już dość dokładnie. Pojechaliśmy gdzieś na koniec, na ostatnie wolne miejsca, a tu piach. Auto nie lubi piachu, więc w ramach rozgrzewki Renata musiała mnie wypychać z piaskowej zaspy;-) Dała radę!
|
Udało się zaparkować - idziemy po mapy |
Udało się zaparkować auto (ciekawe, czy uda się wyjechać w drogę powrotną bez pchania?), poszliśmy odebrać mapy.
|
W kolejce po mapę |
Mapa nieduża, punktów 26 (u mnie) lub 17 u Renaty. Start kilkaset metrów dalej. Poszliśmy i wystartowaliśmy. Ja na wschód, Renata na zachód. PK 1 gdzieś w dołku – o dziwo udało się trafić na azymut bez problemu. Podobnie jak do PK 2. Czyżbym czynił postępy? Bo na PK 3, PK 4 także w miarę bezproblemowo! Może dlatego, że w okolicy wisiały faworki dla najmłodszych?
Pierwsze ostrzeżenie przyszło przy powrocie na PK 2/5. Niby tu byłem wcześniej, ale z drugiej strony jak się biegnie i nie liczy uważnie dróg, to człowiek troszkę się błąka;-) PK 6 i 7 jak po sznurku. Uskrzydlony sukcesami biegnę na PK 8. Kontroluję mikrorzeźbę, wszystko się zgadza, jest dołek, ale bez lampionu. Co jest??? Na mapie jest jeden dołek! Jako że zwykle znosiło mnie w lewo, patrzę najpierw w prawo, ale nie, za blisko górki – na mapie dostrzegam coś pod okręgiem – może tam postawili? Rzeczywiście jest lampion – w złym dołku;-( Tak to już jest, gdy za dobrze idzie;-)
|
PK 8 stał w dołku na górce - bardziej na południe |
Trzeba być twardym niczym żelka (zasłyszane w sklepie) – lecę dalej PK 9, PK 10 znowu dobrze. Do PK 11 dużo zielonego, a zaczynam mieć już dość podłoża, które daje się we znaki – krzaczki jagód –wprawdzie nie tak duże jak w Aleksandrowie, ale zawsze męczą. PK 11 w gęstwinie nie do biegania (ta część powinna się nazywać PnO czyli Pełzanie na Orientację). Do PK 12 na mapie taka sama zielenina, więc lecę naokoło ścieżkami. Wreszcie wychodzę z tego zakrzaczonego terenu i mogę ruszyć na azymut do PK 13. Znowu idzie dobrze, PK13, PK14. Aż za dobrze. Do PK 15 ścieżką na wydmie. I nagle tracę czujność. Namierzam się, znajduję lampion… jakiś taki znajomy ten punkt. I Kod jakiś znajomy… Sprawdzam. Coś nie tak, to nie ten punkt! Przesunął mi się paluszek na mapie i wróciłem na PK9. Na szczęście nie tak daleko od właściwej trasy, ale zawsze…
I tu zaczyna się tragedia. PK 16. Dołek. Nie było go. Tzn. były inne dołki i namierzałem się od nich na ten właściwy. Lampion wisiał sobie na wysokości twarzy, na drzewie, a ja szukałem lampionu w dołku. Przeszedłem koło niego ze dwa razy zanim znalazłem;-( Ktoś, kto nie szukał punktu, wyprzedził mnie i pobiegł na 17-stkę. Widziałem tylko jego plecy, więc próbowałem nadążyć. Miło jest tak biec chwilę bez nawigowania. Po przekroczeniu drogi z wałem natknąłem się na Renatę. Krzyknąłem do niej „berek” i poleciałem dalej. Do PK 17 daleko, choć droga prosta. I po drodze jakaś wydma, a potem dużo zielonego. Twardo na azymut. Z młodnika wybiegamy na teren płaski, gdzie szukamy na azymut karpy lub dołka. Długie przebiegi, poszycie mało przebieżne – jagody i bruzdy. Staram się kawałek drogami – może nadkładam, ale za to mniej się męczę. Pętelka PK 18,19,10,21 i powrót do PK 17. Po drodze wyprzedzam ludzi, którzy wyraźnie nie mają siły biec po takim terenie. I o dziwo, wszystko jak po sznurku. Chyba mi się ten azymut wreszcie nareperował! PK 22 niedaleko na górce. Ustawiam azymut na PK 23. Widomo - mój azymut jest lepszy niż twój - więc się go trzymam i trafiam w maliny. No może nie maliny, ale szukam PK nie tam gdzie trzeba;-( Zniechęcony wlokę się na PK 24. Zostały jeszcze 2 PK. Przy tym terenie nogi jakoś nie chcą za bardzo biec. Do mety obiegam drogą – to chyba dobry wybór. Uff, koniec męczarni. Powiem, że to 10 km dało mi bardziej w kość niż te 48 na Mazowieckim Tracku;-)
|
W drodze do biura |
W drodze do biura czeka Renata i robi za paparazziego. Wydruk wyników, łyk wody i do domu.
|
Analiza wyników |
Na szczęście sporo aut już odjechało i bez pchania udaje się wyjechać z parkingu.
|
Renata gotowa do pchania, ale na szczęście jest jak ominąć piasek |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz