W każdym razie od czwartku zaczęliśmy znowu biegać. Na rozgrzewkę jakieś marne 10 km, potem w piątek miało być ciut więcej. Postanowiliśmy zobaczyć sławetne Mosty Kalińskie. Całkiem znośnym tempem dobiegliśmy do Ossowa i ruszyliśmy na wschód w stronę rezerwatu. Wkrótce pojawiły się czerwone tablice informacyjne, tyle, że nie mając mapy na czuja biegliśmy szukając drogi w prawo, by zawrócić do Zielonki. Dla ścisłości do Ossowa było 6 km, a tu biegniemy dwa kilometry oddalając się od domu i nic. Na szczęście gdy już gotowi byliśmy zawrócić, pojawiła się droga w prawo. Co tu dużo mówić – bez mapy, trochę na około zrobiliśmy dobrze ponad 16 km. Po kilkudniowej przerwie od biegania! W następstwie tego mając w sobotę do wyboru kilka tras TNCZ wybraliśmy taki krótki mikro sprint po Dębach Gajowego. Okolice owych Dębów Gajowego swego czasu zwiedzaliśmy nocą na Nocnych Manewrach SKPB, więc można powiedzieć, teren dosyć dziewiczy dla nas.
Popołudniem pojechaliśmy w stronę Nieporętu. Miejsce startu znane, obok baru na górce. Właściwie to miejsce mety, bo start był kilometr od mety. Wyszliśmy z auta i powlekliśmy się na start. Po drodze wielkie piaszczyste góry, lasy w odróżnieniu od Górek Radzymińskich suche, piaszczyste, pełne uschłych gałęzi po przecinkach. Po chwili poszukiwania znaleźliśmy wielki dół ze startem. Renacie pierwszej odpikał telefon, więc ruszyła na trasę. Ja jeszcze chwilę powalczyłem ze swoim telefonem i ruszyłem za nią. Dopadłem ją przy PK 1 i wyprzedziłem biegnąc do PK 2. Teraz zwrot w lewo ku kolejnemu wyschniętemu mokradłu. Droga, a za nią powinno być to mokradło. Niby coś jest, ale takie mało mokre. Dopiero po chwili załapałem, że zniosło mnie w lewo. W efekcie Renata na PK 3 była pierwsza. Na PK 4 ja byłem pierwszy. Przy PK 5 nie widziałem jej za sobą – dobra nasza! PK 6 na kopczyku, ale w terenie tych kopczyków było znacząco więcej. Grunt że telefon odpikał! Do PK 7 znowu zniosło mnie w lewo, ale skorygowałem, bo wpadłem na drogę, od której mogłem się namierzyć. PK 8 zaraz niedaleko, za gęstwinką, w dołku. Jest gęstwinka, jest dołek. Wprawdzie w gęstwince, ale wiadomo - gęstwinki po deszczu się rozrastają. Jeden dołek, drugi, rów i nic nie pika, ani nie ma wstążeczki. Patrzę na mapę i wyraźnie chodzi o dołek poza gęstwinką. W oddali na górce miga mi biała koszulka Renaty. Ona już jest na PK 8? Biegnę tam - jest dołek ze wstążką i telefon pika. Jak pokazał później ślad – niecałe 100m biegłem ponad 4 minuty. Nieźle!
Zniechęcony biegnę dalej. Przy PK 9 znowu doganiam Renatę. Do PK 10 pod górkę, więc znowu zdobywam przewagę. Teraz do PK 11 - najdłuższy przebieg. Zamiast grzbietem biegną na azymut i znowu ląduję na lewo od PK. Chwilę szukam go nie na tej górce co trzeba. Coś mi dzisiaj nie idzie;-(
PK 12 i PK 13 w obniżeniu, gdzie biegać się nie da. Teraz pod największą górę. Tu już nie da się biec, trzeba mozolnie piąć się w górę zakładając obozy pośrednie;-) PK 14 zdobywam idealnie. Ostatni PK 15 – decyduję się zbiec lepszą drogą i ciut nadłożyć kosztem przedzierania się przez kolejne wzniesienie. I jeszcze dobieg do mety, który brutalnie przerywa wał ułożony ze ściętych gałęzi. Oj, w takim terenie to żadne bieganie;-(
W efekcie z nominalnych 2,7 km zrobiłem 4 km. Jak pokazują wynik + 52% dystansu. Ciekawe ile mi wyjdzie jutro jak pobiegniemy na trasę długą…. Może od razu ustawić sobie za wyzwanie "półmaraton" w Stravie?
Meta!!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz