Trzeci dzień zawodów to sztafety. Tak właściwie to sztafeciarze zaczęli jeszcze w sobotę, a w niedzielę kończyli i wszyscy biegający luzem, a mający chęć zmierzyć się ze sztafetowymi etapami musieli czekać, aż tamci sobie pobiegają. Teoretycznie mogliśmy ruszyć koło 13.30, ale mogło się to stać zarówno wcześniej, jak i później. Na wszelki wypadek przyjechaliśmy koło południa, ale nie wyglądało, że będzie wcześniej. Tak czekaliśmy i czekaliśmy i z tego wszystkiego przed biegiem nażarliśmy się kaszanki, ale przynajmniej mieliśmy co spalać.
Tym razem start był masowy, w dwóch grupach w zależności od wybranej trasy. Ja biegłam w grupie pierwszej. Tak się jakoś głupio ustawiłam na samiutkiej linii startu i dopiero w ostatniej chwili uświadomiłam sobie, że za mną stoją o wiele szybsi zawodnicy i jak ruszymy, to mnie po prostu stratują. Niestety już było za późno na wycofanie się na bardziej bezpieczną pozycję, więc po starcie biegłam ile sił w nogach. Zwolniłam dopiero na skrzyżowaniu, przy lampionie startowym, kiedy grupa rozbiegała się w różnych kierunkach w zależności od trasy i przyjętego wariantu.
Pomna problemów poprzedniego dnia, zanim ruszyłam dalej, dokładnie ustaliłam, która droga jest która i jak planuję biec na jedynkę. Co prawda już po kilkunastu krokach koncepcja mi się zmieniła, ale wiedziałam przynajmniej, w która stronę podążać i o dziwo, bezproblemowo znalazłam jedynkę. Kolejne punkty także wchodziły łatwo i aż szkoda było, że to takie bieganie tylko sztuka dla sztuki.
Między piątką a siódemką był przebieg przez punkt widokowy, czyli polanę z bazą zawodów i PK 6 pośrodku. Myślałam, że spokojnie sobie przebiegnę, ale ktoś z kibiców zaczął wołać:
- Szybciej pomarańczowa czapeczka (czyli ja), bo cię zaraz kolejny przegoni!!!
Nooo, skoro trafił mi się kibic, to nie mogłam go zawieść i pognałam ile fabryka dała. Tak leciałam, że nawet nie zauważyłam Tomka filmującego mój przebieg.
Przebieg przez punkt widokowy
Kiedy tylko dotarłam do lasu i już nie było mnie widać, zatrzymałam się i usiłowałam złapać oddech. Ależ się zmachałam...
Siódemka okazała się pierwszym punktem sprawiającym problem. Po pierwsze po tym szaleńczym biegu byłam lekko skołowana, po drugie nie wiedziałam jakiego obiektu mam szukać bo za nic nie mogłam skojarzyć, co oznacza malutki trójkącik na mapie i gwiazdka w opisie. Wypatrywałam więc przede wszystkim lampionu. Po jakimś czasie do moich poszukiwać dołączył jakiś dzieciak, aż w końcu ktoś, kto już znalazł punkt, pokazał nam gdzie szukać. Cóż, w miejscu postawienia lampionu nie zauważyłam żadnego charakterystycznego obiektu i dopiero dwa dni później dowiedziałam się, że było tam mrowisko. No to chyba zaślepłam, bo nie rzuciło mi się w oczy.
PK 8, 9 i 10 znowu były bezproblemowe, za to z jedenastką rozminęłam się, bo zaczęło mnie znosić w prawo. Jak ją znalazłam - nie pamiętam. Normalnie mam dziurę w pamięci. Albo pobiegłam za kimś, albo sama okazałam się taka genialna, ale raczej stawiam na to pierwsze.
Dwunastkę na górce łatwo było namierzyć, a drogę do trzynastki miałam już obcykaną poprzedniego dnia. Na mecie bardzo zdziwiłam się obecnością Tomka, bo byłam pewna, że już jest w lesie. Ale za to mam pamiątkę z mety:
I po zawodach...
Potem jeszcze wystartowałam Tomka, zrobiłam mu fotki na przebiegu widokowym i na mecie, a w międzyczasie obejrzałam dekorację zwycięskich sztafet.
W sumie to był całkiem przyjemny wekeend. Żeby tylko to wszystko działo się trochę bliżej domu, bo 3 dni wypadły mi z życiorysu, a przecież nie samym BnO człowiek żyje.
Mój "sztafetowy" przebieg.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz