Wyjątkowo w tym roku nie było nam po drodze z Warsaw Orient Races i mimo że jest to jedna z fajniejszych imprez, załapaliśmy się dopiero na finałową rundę. Ponieważ trasy miały być dość krótkie, a start z puszki, więc zaszalałam i pomimo "tu mnie boli, tu mnie strzyka", zapisałam się na najdłuższą trasę. Wychodziło mi, że przy starcie zaraz na początku zawodów, nawet gdybym się czołgała, to i tak zdążę na metę przed zebraniem lampionów.
Dodatkowym atutem tej rundy była lokalizacja - Park Praski, czyli rzut beretem od nas. I jeszcze pogoda się udała - ani za zimno, ani za ciepło, bardzo przyjemnie.
Wystartowałam powoli, nawet wolniej niż planowałam, a to dlatego, że nie mogłam na mapie znaleźć trójkąta startowego:-) W końcu - jest! Można ruszyć.
Trudne początki.
Na początek trochę obiegłam alejką, zamiast skrótem na azymut, ale to tak tylko na rozruch, żeby w komfortowych warunkach wczuć się w klimat. Poszło dobrze. Dwójka była tuż obok, ale zmylił mnie bardziej widoczny lampion z innej trasy i najpierw ruszyłam w jego kierunku. Ponieważ kod się nie zgadzał, to poszłam jednak wziąć swój.
Do trójki pobiegłam już na przełaj, alejki podziwiając tylko z daleka, a trójka złośliwie schowała mi się i już byłam skłonna przypuszczać, że ktoś ukradł lampion. Kręciłam się dookoła kępy krzaków, w której powinien stać lampion, zaglądając nawet w mało prawdopodobne miejsca i za nic nie mogłam go wypatrzyć. Tak był sprytnie schowany za drzewem. Za to wyciągnęłam z tego naukę na przyszłość - trzeba dokładnie patrzeć, czy drzewo jest opasane linką:-)
Kolejne punkty wchodziły bez problemów. Do odległej siódemki ułatwiłam sobie trasę biegnąc alejką i chyba to miało sens, mimo że nie biegaliśmy w nieprzebytej dziczy.
Zaskoczył mnie trochę przebieg do piętnastki - był dłuuugi i w trakcie ściągnęło mnie w prawo. Bliskość placu zabaw była nieoczekiwana, ale za to świetnie mnie lokalizowała i wiedziałam co dalej. Za to do równie odległej siedemnastki pobiegłam całkiem dobrze.
Przed dziewiętnastką wypatrywał mnie już Tomek, który wystartował po mnie, ale za to przybiegł przede mną.
Do filmu to nawet przyspieszyłam, bo wcześniej poruszałam się tak bardziej rekreacyjnie. Ale jak tu się spieszyć kiedy pobyt w parku był tak przyjemny?
I meta.
Oczywiście zajęłam ostatnie (czy przedostatnie) miejsce i tak patrząc na wyniki zrobiło mi się strasznie żal... zwycięzców. Jak oni króciutko korzystali z tej przyjemności - kilkanaście minut i po wszystkim. Toż nawet szkoda przyjeżdżać. Mi moje ponad pół godziny wydawało się za krótkie...
Taka poplątana trasa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz