wtorek, 20 września 2022

A na middlu obciach.

Po nocnym sprincie pojechaliśmy do domu przespać się i rano wróciliśmy na ciąg dalszy zawodów. Starty miały się zacząć od jedenastej, ale oczywiście dotarliśmy godzinę wcześniej, bo to nigdy nic nie wiadomo czy coś po drodze nie zatrzyma, więc lepiej być za wcześnie niż za późno. Poza tym do samego startu trzeba było kawałek podejść. Ja startowałam już w drugiej minucie, ale Tomek aż półtorej godziny po mnie. Czyli zapowiadał się praktycznie cały dzień w lesie. No dobra, większość na polanie, ale przy panującej jesiennej aurze wolałabym ten czas spędzić gdzieś w pobliżu ciepłego łóżeczka.
 
A tak sobie łazimy w wolnym czasie.
 
Tym razem miałam więcej konkurencji, bo na liście startowej widniało aż 5 nazwisk. Jak się potem okazało mniejsza połowa nie dotarła na start:-(
Dojście na start okazało się zmałpowane z jednego etapu Wawel Cup, czyli na przełaj przez las, przez krzaki, bez śladu choćby wątłej ścieżynki. Bardziej ogarnięci oczywiście poszli drogą (wcale nie nadkładając), ale my jako praworządni obywatele ruszyliśmy za wstążeczkami.
 
Dojście na start

Tak dawno nie trenowałam orientowania się w lesie, że miałam trochę obaw i jak się okazało słusznie. Zgubiłam się już przed pierwszym punktem. Do lampionu startowego pobiegłam za innymi, a potem zgłupiałam. Nie wiem jak patrzyłam na mapę, ale nagle przestały mi się zgadzać kierunki ścieżek i w końcu w akcie desperacji pobiegłam jakoś tak "mniej więcej". Po jakimś czasie (i obejrzeniu lampionu z innej trasy) zaczęłam trochę myśleć i mniej więcej umiejscowiłam się na mapie. Ja nawet wiedziałam, że mój punkt jest nie tam, gdzie szukam, tylko niżej, za paskiem zielonego, ale jakoś nie nie potrafiłam zejść z obranego kursu. Coś mi się zacięło. Znalazłam kolejny lampion nie z mojej trasy i w końcu dotarłam do etapu: trzeba kogoś spytać, gdzie jestem. Oczywiście byłam tam, gdzie wiedziałam, że jestem i gdzie nie powinno mnie być, ale wciąż miałam opory przed zejściem z górki. No to żeby nie schodzić, zawróciłam i szłam tym samym wektorem, tylko z innym zwrotem.  Wreszcie natknęłam się na kogoś biegnącego na mój punkt i podłączyłam się do poszukiwać.
 
Gdzie jest PK 1?
 
Po tej bolesnej jedynce, kiedy brutalnie zostałam odarta ze złudzeń o zwycięstwie, skupiłam się na mapie i kompasie i do dwójki, a potem trójki dotarłam bez większych problemów. Niestety, moja radość była przedwczesna, bo chwila dekoncentracji i już nie mogłam trafić na czwórkę. Zniosło mnie za bardzo na południe i zamiast rozejrzeć się dookoła i ustalić charakterystyczne miejsca (a były), ja kręciłam się jak pies za własnym ogonem, z równą co on skutecznością. Znowu potrzeba mi była pomoc z zewnątrz:-( Fakt, że i ja w międzyczasie sama pomogłam innym zawodnikom jakoś wcale nie podniósł mnie na duchu. 
 
Na czwórkę nie pykło:-(
 
Piątkę, szóstkę i siódemkę namierzyłam bardzo mniej więcej i do lampionów trafiałam głównie za ludźmi. Szczególnie pomocny był zawodnik z męskiej, zbliżonej wiekiem kategorii, które niektóre fragmenty trasy miał identyczne jak ja. 
Ósemka i dziewiątka poszły nieźle, ale już przy kolejnych trzech punktach musiałam trochę poczesać okolice. Coś mi wybitnie nie szło i w ogóle straciłam ducha walki. O dziwo, na trzynastkę wyszłam idealnie, a do ostatniego punkty waliły już tłumy, więc wystarczyło tylko się ich trzymać.
Tomek na mecie już tracił nadzieję, że kiedykolwiek wyjdę z lasu i pewnie zaczynał myśleć, że coś mnie zjadło. Jednak wyszłam, a nawet wybiegłam. Co prawda z haniebnym czasem, ale przynajmniej ze wszystkimi punktami. Dobre i to.
 
Przynajmniej metę znalazłam bez problemu :-)
 
Mimo, że tak długo zajęło mi pokonanie mojej trasy, do startu Tomka wciąż była spora chwila. Odprowadziłam go na start, wróciłam sobie spacerkiem, a potem dłuuugo relaksowałam się w samochodzie. Szkoda tylko, że nie wzięłam żadnej książki, czy krzyżówki, bo nawet internetów tam nie było, nie mówiąc o innych rozrywkach. Tak się relaksowałam i relaksowałam, że przegapiłam powrót Tomka i nie zdążyłam powitać go na mecie. Jakoś za szybko wrócił.
Po tych kilku godzinach marznięcia, niewygody i nudy miałam tak dość, że stanowczo odmówiłam czekania na dekorację, mimo, że za sprint czekały mnie jakieś zaszczyty.  Tak w sumie to po tym nieszczęsnym middlu wstydziłam się ludziom na oczy pokazywać i wolałam umknąć do domu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz