poniedziałek, 1 lipca 2024

Rowerem, ale pieszo

Kiedyś, chyba raz, pojechałem na RJnO rowerem. Ale do RJnO potrzeba nie tylko rower – bez mapnika to nie jest jazda, a ja mapnika nie posiadam! 

Tym razem zawzięcie na kolejną rundę rowerowego Wszechpucharu (nazywanego skromnie Intergalaktycznym), a przy okazji Grand Prix Dzielnicy Wawer bardzo zapraszał Janek. Wysyłał e-maile, kusił…. Trochę daleko - 20 km w jedną stronę (rowerem), by pokonać rowerem trasę ok. 10km i wrócić (kolejne 20 km rowerem). Ale… można było startować i bez roweru! A co tam i tak miałem zamiar w sobotę pobiegać minimum 10 km, więc pojechałem (autem, a nie rowerem oczywiście) na te rowerowe zawody;-) 

We Wszchpucharze każdy dostaje imienny numer startowy na cały cykl
 
Pogoda upalna, teren to lasek w Michalinie ze znaną Górką Śmieciową, długości tras jak pisałem do jakiś 10km (dla rowerów). Przed zawodami, z rana/ w nocy ulewa. I to taka z tych większych. Gdy przyjechałem organizatorzy na wszelki wypadek rozbijali namiot, choć wg prognoz padać już nie miało. 

Przeczekawszy uzbrojenie bazy startowej w zadaszenie pobrałem mapę i ruszyłem. Dostałem mapę „ze wszystkimi punktami”, ot taki scorelauf i do tego dwie karty startowe. Dwie karty, bo na mapie numeracja PK zaczynała się od 1, a kończyła na 39. Dystans – bliżej nieznany, bo najdłuższe trasy rowerowe miały tylko część z PK obecnych na mapie, a długości scorelaufu nikt nie mierzył. 

Z zapałem ruszyłem na wschód do PK 26, potem PK 27. Odbiegając od niego w kierunku PK 7 zorientowałem się, że przeoczyłem punkt w samym rogu mapy (PK 38). Teraz wracać się po niego to dodatkowy kilometr;-( A mogłem go zaliczyć jako pierwszy, bo był „prawie po drodze”. Popatrzyłem uważniej na mapę i wyszło mi, że mogę go zaliczyć jako ostatni PK - może będzie ciut bliżej, niż gdybym zrobił to teraz. 

Pobiegłem dalej. 

Bieganie na mapie rowerowej, gdzie lampiony są przy drogach, nie daje wielu możliwości wykazania się przedzieraniem przez krzaki na azymut. Drogą biegnie się szybko, punkty nie są w miejscach super charakterystycznych, więc lepiej nabiegać drogą niż na azymut, bo potem nie zawsze widomo czy lampion będzie na prawo, czy na lewo. 

Gdzieś tak od PK 9 zaczęli pojawiać się rowerzyści. Na mapie punkty stały „stadami”, często na sąsiednich drogach. Wyraźnie jeden z nich był na sprint, a drugi na etap middle. Dzięki temu mniej więcej na co drugim PK pojawiali się rowerzyści, bo pierwszy wystartował sprint. Czasami dawało się przebiec „na skróty”, ale były to króciutkie przebiegi. 

Pierwsze mini problemy pojawiły się przy PK 24. Troszkę zniosło mnie w prawo i przymierzałem się do szukania lampionu na sąsiedniej ścieżce. Większą wpadką okazał się PK 11 – tu mnie wyraźnie zniosło (znowu w lewo), nie zauważyłem ścieżki i chwilę miotałem się w poszukiwaniu właściwej ścieżki i lampionu. Tak bywa gdy człowiek przyzwyczaił się do biegania drogami;-) 

PK 30 to długie (rowerowe) przebiegi. Lampion stał przy ulicy, ale na moje oko w zupełnie innym miejscu niż na mapie. Dobrze, że nie było skrótu, bo wtedy jego znalezienie byłoby trudne. 

Końcówka „zachęcała” do azymutów. Niestety, coś mi te azymuty nie wychodziły. Długie szukanie PK 2 – najpierw zniosło mnie tu wyraźnie w prawo na sąsiednie skrzyżowanie, a że lampiony 2 i 28 zamieniły się miejscami, po znalezieniu PK 2 (w miejscu PK 28) zacząłem szukać PK 28 na północ. Chwilę zajęło mi ogarniecie się w plątaninie ścieżek, zanim znalazłem brakujący lampion. 

Przy PK 36 (koło startomety) zaczęło podać. W efekcie PK 1 szukałem dość nieporadnie i długo. Z PK 1 zaś zamiast wybiec na ulicę trafiłem na płot, który mnie zdezorientował i cofnąłem się prawie do startomety;-( 

Zostały dwa ostatnie PK: PK 14 i ten zapomniany na starcie PK 38. Oba przy głównej drodze. Z nieba - ulewa. I to taka naprawdę dobra ulewa. Czekałem na grad, choć chyba przeszedł bokiem. Ale widoczność (w okularach) ujemna, pot spłukiwany strugami deszczu z czoła zalewa oczy (wiadomo jakie to nieprzyjemne), a ja biegnę skrajem uczęszczanej ulicy, po kałużach mkną oślepione deszczem  samochody… 

Ja, deszcz, namiot i rowerzyści

Ale znalazłem co trzeba i na metę dobiegłem, gdy opad zaczynał słabnąć. No, może bardziej właściwe było by określenie „dopłynąłem”. Nieliczni, którzy wrócili, tłoczyli się pod namiotem niczym zmokłe kury, a Janek nawet nie chciał oglądać przemoczonych kart (wysiadły pisaki którymi na karcie notował czas mety). Zatopione rowery leżały w okolicznych kałużach…. Słowem fajowo;-) 

 
Ostatnie krople deszczu

W gruncie rzeczy, można powiedzieć, że byłem na zawodach rowerów wodnych na piechotę i nawet mi się spodobało;-) Następna runda po wakacjach i może się wybiorę, skoro dostałem na starcie imienny numer startowy;-) 

Już po deszczu - zostało tylko morze śródlądowe

Organizator chyba przewidział powódź bo zapewnił Ratownika;-)

 


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz