sobota, 11 stycznia 2025

Olimpiada, czyli co trzy głowy, to nie jedna.

Następnego dnia po FalInO wzięliśmy udział w Olimpiadzie. Tak, tak - w Olimpiadzie! No dobra, może nie światowej, tylko Międzyklubowej, ale zawsze. Ponieważ nie należymy do żadnego klubu sportowego, wystąpiliśmy w barwach "Reszty Świata".
 
Zainteresowanie tak duże, że aż kolejka się ustawiła.

A flagi Reszty Świata nie ma:-(

Start był przewidziany kategoriami, masowy, ponieważ biegać mieliśmy w formule scarelaufu. Jakoś ostatnio sporo tego scarelaufu. Już przed startem pierwszej grupy (tej z Tomkiem) okazało się, że mapa jest nietypowa, bo okrągła (dobrze, że nie globus), a do tego jeszcze bardziej nietypowa, bo bez linii północy i z poprzekręcanymi znakami typu dołki, żeby za łatwo tej północy nie namierzyć. Na mnie padł blady strach i już się przyzwyczajałam do myśli, że albo zginę, albo wrócę z jednym punktem.

Przygotowania do startu najdłuższej trasy.

Nie tylko ja wpadłam w panikę na myśl o pójściu do lasu z taką mapą. Agnieszka i Ania także miały niewyraźne miny. Popatrzyłyśmy po sobie i momentalnie znalazłyśmy rozwiązanie - idziemy razem! Zawsze to raźniej zgubić się we trzy, niż pojedynczo. Jeszcze przed startem  zauważyłyśmy, że leśna droga, przy której był start tak pi razy oko leży na linii północ-południe, tylko nie było wiadomo, z której strony co jest. Ja obstawiałam północ w stronę PK 70, dziewczyny w przeciwną. Stwierdziłyśmy, że ruszymy przed siebie i po ukształtowaniu jakoś odgadniemy, w która stronę na mapie lecimy. Szybko okazało się, że słusznie przewidziałam północ i zbliżamy się do PK 70. Przed nami leciał cały tłum, więc za wiele nie trzeba było kombinować. Do kolejnych dwóch punktów można było orientować się po ścieżkach, a dla ułatwienia po biegnących przed nami zawodnikach oraz tworzącej się w śniegu inostradzie. Nawet kiedy stawka rozciągnęła się na tyle, że nie było za kim biec, okazało się, że nawigacja bez północy wcale nie jest taka straszna i wszędzie daje się trafić. No dobra, inostrady trochę pomagały, ale i bez nich poradziłybyśmy sobie. Punkty na szczęście nie były poukrywane i przeważnie z daleka rzucały się w oczy. W pewnej chwili wręcz pomyślałam sobie, że strasznie łatwa ta trasa. 
Dla mnie najtrudniejsze było zapamiętanie, na których punktach już byłyśmy, a które jeszcze trzeba zgarnąć. Trasa wychodziła nam zygzakowata i łatwo było coś przegapić. Na szczęście co trzy głowy, to nie jedna, więc można powiedzieć, że myślało nam się trzy razy szybciej niż pojedynczej osobie. Nie wiem tylko dlaczego biegłyśmy też trzy razy szybciej. Ludzie - w pojedynkę w życiu bym tak nie zasuwała jak za Anką, która była z nas najszybsza. Chwilami to już nawet chciałam, żeby zostawiła nas na pastwę losu i pobiegła w swoim tempie. Moje marzenie się spełniło, ale dopiero po ostatnim punkcie, a przed metą. Dobre i to.
Trzeba przyznać, że ten nowy format mapy to było całkiem ciekawe doświadczenie i nawet nie takie trudne, jak myślałyśmy. W pojedynkę też bym dała radę, tyle że trwałoby to dłużej. No, znacznie dłużej.

Trzy gracje na mecie.
 
W biurze zawodów (a w zasadzie przed nim, przy wyjściu z lasu) czekała wszystkich niespodzianka - medale i upominki! Teraz to już na pewno każdy poczuł się olimpijsko!
Reszta Świata, której byłam przedstawicielką, zajęła trzecie miejsce i jak na taką zbieraninę, bez trenerów, bez zaplecza, to bardzo dobry wynik.

Ekipa Stowarzyszy.
 
A tak wyglądała mapa. Popatrzcie na dołki - faktycznie są w różne strony.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz