piątek, 3 stycznia 2025

Puchar Bielan - E 3, czyli jak umoczyć metę.

Trzeci etap (a dla mnie drugi) to scorelauf, czyli coś, co nawet trochę lubię, ale co mi absolutnie nie wychodzi. Nigdy nie umiem szybko zaplanować trasy i potem kombinuję w dziwny sposób, a na metę z reguły wracam dużo przed czasem, bo ledwo ruszę, już się boję, że się spóźnię.
Tym razem biegaliśmy w okolicy Jeziora Zapadliska, czyli w miejscu znanym już dość dobrze, co oczywiście w moim przypadku niczego nie zmienia:-)
Tym razem starty były masowe według kategorii i z nas dwojga Tomek startował pierwszy. I dobrze, bo on wybrał trasę trzygodzinną, a ja tylko godzinną, więc  w perspektywie miałam długie czekanie na jego powrót. 
Start wyglądał jak jeden wielki chaos, ponieważ każdy ruszył w innym kierunku i wyglądało to tak, jakby już na starcie wszyscy się pogubili.
 
Tomek startuje.
 
Moja kategoria startowała jako trzecia, a tak na starcie wyglądała moja konkurencja, czyli Becia i Gosia. Ja się nie załapałam na fotkę.
 
Gotowe do startu.
 
Chwilę przed startem można było obejrzeć mapę i zaplanować bieg, z tym, że ja do planowania to potrzebuję znacznie więcej czasu, więc zdążyłam wymyśleć tylko, w którą stronę pobiegnę ze startu. Jak się okazało większość ruszyła w przeciwnym kierunku i od razu podświadomość krzyczała do mnie: źle biegniesz! Przed sobą widziałam tylko jakieś dzieciaki i już się nawet zastanawiałam, czy nie zawrócić, ale w sumie po co? Jak mam narobić głupot, to poradzę sobie z tym w każdym miejscu, a jak ma być dobrze, to i tak będzie. Od tych rozmyślań w ogóle nie mogłam się umiejscowić w stosunku do ogrodzenia, które miałam po prawej stronie, a powinno się oddalać i w końcu ruszyłam bardziej w lewo. Dobiegłam do jakiś bunkrów, ale lampionu nie było. Dopiero dokładniejszy ogląd mapy uzmysłowił mi, że przedobrzyłam i szukam w dużym bunkrze zamiast w małym, który ominęłam łukiem. Podbiłam punkt i zaczęłam uciekam przed dziecięcą konkurencją.

Początek taki sobie.

Po PK 35, który po PK 34 sam się narzucał, musiałam zdecydować gdzie dalej. Do wyboru miałam punkty: 36, 42, 55, 43. Wygrał punkt 55. I to był dobry wybór, bo tam grasował Włodek z telefonem i cyknął mi pamiątkową fotkę.  Wiem, wiem - nie po fotki poleciałam do tego lasu, ale pamiątka też ważna rzecz.

PK 55
 
Nie odbiegłam daleko od startu, ale już zaczęłam myśleć o powrocie, więc naturalnym było skierowanie się do PK 43. Punkt w samym środku zielonego, ale poszło łatwo. Zaczęłam kierować się do PK 41, czyli w stronę mety, jednak po konsultacjach z samą sobą ustaliłyśmy, że może jednak starczy czasu na wzięcie wysoko punktowanego 65. Gdybym z 43 od razu ruszyła na 65, tego czasu miałabym jeszcze więcej, bo przy tych kombinacjach nadłożyłam drogi. Ale za to kawałek pobiegłam asfaltem i starałam się nadrobić jak najwięcej podkręcając tempo.
 
Trudna decyzja.
 
Po 65 kolejność była już praktycznie niewybieralna, brałam co jest po drodze, czyli 41, 57 i 31. Przez chwilę łudziłam się, że zdążę jeszcze pobiec do PK 36, ale odpuściłam. Na mecie byłam jakieś 7 minut przez limitem czasu.  Nie, nie byłam na mecie - widziałam metę. Bo meta tym razem stanowiła nie lada wyzwanie. Człowiek ją widział, a w żaden sposób nie można było się do niej dostać. Lampion stał pośrodku bajora i można było dojść albo w wodzie po kolana, albo w wodzie po kostki. Zaczęłam od pierwszego wariantu, ale szybko się wycofałam, obiegłam bajoro i próbowałam od drugiej strony. Od drugiej strony niby było łatwiej, a późniejsza legenda głosi, że komuś udało się podbić metę "na sucho".  Ja oczywiście wpadłam w wodę przy samym podbijaniu. W sumie byłoby to nawet śmieszne, gdyby nie perspektywa czekania na Tomka dwóch godzin w tych mokrych butach.
 
Tomek zalicza metę od "mokrzejszej" strony.
 
Moje zakończenie etapu przed limitem miało okazać się zbawienne, bo byłam jedną z niewielu osób, której nie odliczało się z trudem zdobytych punktów. Te 7 minut pozwoliło mi powalczyć z metą i jeszcze zmieścić się w czasie. A jak zobaczyłam wyniki to aż oniemiałam - zajęłam trzecie miejsce! Niektórzy nazbierali dużo punktów, a potem "utopili" je w mecie. I jak to czasem warto być asekurantką:-)

Cała mapa i mój skromny śladzik.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz