Pierwszy dzień nowego roku zamiast na Noworoczno-Bąbelkowej InO spędziliśmy w domowych pieleszach nie wyściubiając nosa na zewnątrz. Podobnie odpuściliśmy Street-O i dopiero czwartego stycznia ruszyliśmy do Falenicy.
FalInO niby tradycyjne, ale w tym roku inne, bo bez biegania po falenickiej wydmie, która stanowi teren zamknięty na Mistrzostwa Świata w RJnO. Powiedzmy sobie szczerze - sensu w tym nie ma żadnego, bo wydmę każdy zna na pamięć, ale przepisy to przepisy.
Ciekawa byłam gdzie nas Janek wciśnie z tym bieganiem i jeszcze w domu typowaliśmy różne skrawki lasku jakie pozostały dostępne. Niewiele tego zostało. Tym niecierpliwiej wyczekiwałam chwili kiedy dostanę mapę do ręki.
Najpierw trzeba było znaleźć gps-a.
Mapa - cóż.... Nie zachwyciła. Już nawet nie chodzi o teren, bo każdy rzeźbi w tym co ma, ale czytelność była mówiąc oględnie - taka sobie. Kółeczka i numery punktów były niemal niewidoczne na mapie, zupełnie wyblakłe i zlewające się z tłem.
Moje 10 punktów, które trzeba było zaliczyć, akurat mieściło się w dolnej części mapy i te postanowiłam zebrać. Oczywiście mogłam brać i te z górnej części, bo biegaliśmy scorelauf, ale nie wiedziałam, czy będę umiała przedostać się na drugą stronę autostrady, więc odpuściłam z góry.
Wystartowaliśmy i od razu przeoczyłam najbliższy punkt, bo nie zauważyłam go na mapie. Poleciałam więc po dwa następne, takie tradycyjne, co to zawsze są, bo blisko szkoły, a potem wróciłam na boisko po ten przeoczony.
Chaotyczny początek.
Gdybym chciała biec logicznie i ekonomicznie to w sumie powinnam wziąć 1, 7, 5, 2, a tymczasem dwójkę zostawiłam odłogiem i poleciałam po jedenastkę w lesie. No, taki tam las - drzewa między zabudowaniami, ale zawsze. 3, 4 i 6 to kolejne punkty, które udało się upchać w tym kawałku "lasu", a potem przebieg do autostrady po PK 8. PK 13 już w "mieście" (ale na łączce), a potem już tylko ulicami. I gdzie miałam największe problemy? Oczywiście w cywilizacji, a nie w lesie. Nie mogłam wstrzelić się w dwójkę, bo zamotałam się w zakamarkach uliczek i mapa w żaden sposób nie pasowała do terenu. Oczywiście w końcu znalazłam i został tylko dobieg do mety.
Lekkie problemy z dwójką.
Mimo, że biegałam bardzo oszczędnie, mając w pamięci, że następnego i jeszcze następnego dnia też są zawody, na mecie byłam sporo przed Tomkiem. No, ale też punktów miałam do zebrania o połowę mniej. A Tomek, jak to Tomek - od progu zaczął marudzić, że punkt źle stał, że to, że tamto. Musiałam go szybko ewakuować, żeby nie demotywował organizatora, bo nie zrobi kolejnej rundy i co będzie?
Tomek na mecie.
O, byłaś też na punkcie z dzikami, widziałas jakieś?
OdpowiedzUsuńAni pół dzika. Jak się dowiedziały, że tam biegnę, to pewnie zwiały:-)
Usuń