wtorek, 29 września 2015

Akcja: START i mini-meta

Zacznę od podziękowań dla niezawodnych Stowarzyszy, którzy już pół godziny przed otwarciem sekretariatu czekali przed szkołą z chęcią pomocy i dzięki którym szybko i sprawnie rozwiesiliśmy banery, rozstawili stoliki, zorganizowali zaplecze i mogliśmy zacząć przyjmować uczestników, którzy już przytupywali nogami i tęsknie zerkali w stronę lasu.
Od razu zostałam rzucona na głęboką wodę, czyli do sekretariatu, czyli do ogarnięcia stu pięćdziesięciu osób, które natychmiast chciały dostać karty startowe, a najlepiej od razu i mapy, zapłacić, a może jeszcze kupić książeczkę, bo gdzieś trzeba wkleić naklejkę, chciały się dowiedzieć co, gdzie, kiedy i dlaczego, musiałam odnotować datę urodzenia dzieci, bo prezenty od burmistrza dla najmłodszych, odnotować kto należy do PTTKu,  kto się zgłosił po terminie, kto chce na szkolenie i tysiąc pięćset innych rzeczy, na które T. kazał mi zwrócić uwagę. Niby miałam to wszystko spisane na ściągawce, ale przecież nie miałam czasu nawet do niej spojrzeć. W efekcie kasę za imprezę wymieszałam z kasą za książeczki, zagubiłam torbę pakietów startowych i niektórym osobom mogłam wydać tylko batonik, zapomniałam poinformować Leśną Babę, że jest chleb do zupy i właśnie kończymy ostatni bochenek i pewnie jeszcze coś by się znalazło, ale wolę nie szukać:-)
Ledwo ogarnęłam to zamieszanie, T. ogłosił, co miał ogłosić (tu wyszło na moje, że gwizdek jest obowiązkowym wyposażeniem organizatora) i już można było wypuszczać na trasy. T. wołał mnie żebym wypuszczała TF-y, Leśny Dziad mnie przeganiał, że on wypuszcza i żeby mu nie mieszać, więc wykorzystałam tę sprzeczność i na minutkę sobie usiadłam w spokoju. Po minucie, T. uznał, że w zasadzie to powinnam już jechać do przedszkola na metę TF-ów, bo mają krótką trasę i zaraz zaczną wracać. Faktycznie, zanim przejechałam samochodem te kilkaset metrów, trzy zespoły były już na mecie. Z kompletem punktów. Biegli czy co???? Na szczęście nasz przedszkolny współorganizator był przeszkolony na taką okoliczność i odnotował czas powrotu.
Zorganizowałam sobie w bramie przedszkola mini sekretariat, przy mini stoliczku, na mini krzesełku (jak to w przedszkolu) i wzięłam się za sprawdzanie kart. Dla jasności - pierwszy raz w życiu, nie licząc sprawdzania szkoleniowego). To, że opisy punktów były przenajdziwniejsze nawet mnie nie zdziwiło, ale rozbieżności w policzeniu 5 (słownie: pięciu) obrazków węży - już tak. Odpowiedzi były od trzech do siedmiu:-) I to nawet jeśli zespół nie miał w składzie przedszkolaków:-)
Do przedszkola oczywiście zapomniałam zabrać worków na śmieci, a tu każdy zespół wracał z reklamówką zebranych w lesie butelek i puszek. Usypaliśmy z nich wielką pryzmę przed bramą. Oczywiście musiałam to odnotować w karcie startowej, ale w zasadzie nie musiałam im dodawać minut, bo mieścili się w limicie i jeszcze mogli na piwo w międzyczasie skoczyć. To znaczy, zespoły z dziećmi to lepiej na herbatę.
Wszyscy, którzy już wrócili, pojedli, popili, wzięli udział w dodatkowych konkursach zaczęli dopytywać się o wyniki i zakończenie imprezy. Karty miałam sprawdzone, ale jeden zespół zaginął podczas działań na trasie. Zaczęliśmy organizować akcję poszukiwawczą. Co chwilę ktoś wychodził na drogę popatrzyć, czy aby nie idą, a ja wydzwaniałam do T., czy ma w zgłoszeniu numer telefonu do nich. Kiedy zaczęła się konstytuować ekipa do przejścia całej trasy, zaginieni pojawili się na horyzoncie. Okazało się, że dzieci tak przejęły się sprzątaniem lasu, że nie przepuściły żadnej butelce i puszce. Przyszli więc sporo po czasie, ale z jakimi łupami! Gdyby nie było limitu dodatkowych minut za śmieci, to chyba wygraliby całe zawody!
Wreszcie nastąpił najważniejszy moment, czyli ogłoszenie wyników i nagrody. Wygrało aż osiem zespołów, więc skromną pulę nagród trzeba było rozlosować. Co chwilę zmienialiśmy "sierotkę" losującą, bo sprawiedliwość musi być, a przecież każdy chciał być maszyną losującą, jeszcze pan M. z przedszkola rozlosował swoje nagrody za BnO i darty i ... koniec zabawy.
Koniec oczywiście dla uczestników, bo ja biegusiem w samochód i z powrotem do szkoły, gdzie czekało mnie kolejne pandemonium.

c. d. n.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz