czwartek, 10 września 2015

Ostatnia runda Pucharu Bielan.

I znowu nie wygrałam ....  Nie żebym się spodziewała, że będzie inaczej:-)
Najbardziej bałam się, że się zgubię i zupełnie zapomniałam martwić się o sam start. A było o co. Po pobraniu mapy, już w boksie, pognałam pod lampion oznaczający start spodziewając się, że trzeba będzie tam sobie pipnąć, a tu nic - od razu trzeba lecieć dalej. Rzuciłam się więc zachłannie na mapę, żeby zobaczyć w którą stronę pobiec i oczywiście utknęłam. Metę znalazłam od razu, startu za nic nie mogłam znaleźć. Miotałam się więc ocznie po mapie, w końcu znalazłam PK 5 i po liniach cofnęłam się do różowego trójkącika. Mniejszego i cieńszego to już się chyba nie dało wstawić! Wrrrr....
Z tego stresu mój żołądek ścisnął się w kulkę, zrobił woltę, po czym stwierdził, że zaraz wybuchnie. Miałam dwa wyjścia - albo pognać na full żeby zdążyć na metę przed nieszczęściem, albo kroczyć powoli, żeby nie naruszyć jego wątłej równowagi. Zaczęłam powoli, zwłaszcza, że i tak musiałam oswoić się z mapą i przypomnieć sobie co oznaczają poszczególne kolory i symbole. Już na pierwszym PK dogoniły mnie dzieci startujące po mnie. Takiej zniewagi  nie mogłam zignorować. Wyrzut adrenaliny złagodził żołądkowe groźby i pognałam przed siebie. Do dziewiątki pędziłam dorównując im kroku, a chwilami nawet wyprzedzając, ale na dziesiątkę już musiałam zwolnić. Trzynastkę przeleciałam (podobnie jak wiele osób) i musiałam wrócić, na czternastce dogonił mnie T. startujący cztery minuty po mnie, a na piętnastce wreszcie udało mi się zgubić. Rzuciłam okiem na mapę, zobaczyłam, że trzeba biec wzdłuż rowu, tylko nie zwróciłam uwagi wzdłuż którego i oczywiście poleciałam w złym kierunku. Po chwili zastanowiło mnie, że T. mnie nie wyprzedza. Wszyscy biegli gdzieś w oddali, a w moim kierunku nikt. Dokładniej obejrzałam mapę i wściekła na siebie zawróciłam. Piętnastka okazała się wyjątkowo wredna, bo było ją widać za ogrodzeniem, ale żeby się do niej dostać, trzeba było oblecieć pół osiedla dookoła. Ufff...., dałam radę. Na szesnastkę to samo pół osiedla, tylko z powrotem. Jeszcze biegłam, ale na siedemnastkę dotarłam już wolnym truchtem. Od siedemnastki trzymała mnie myśl, że do mety już blisko i tylko dzięki temu nie przeszłam do marszu. Metę usłużnie wskazał mi Młody Paproszek, chociaż i tak w sumie wszyscy biegli w jednym kierunku, więc wystarczyło się podłączyć:-)
Wynik taki niespecjalnie rewelacyjny, ale to chyba pierwszy bno, gdzie faktycznie prawie całą trasę uczciwie przebiegłam.
Może na Szybkim Mózgu za tydzień będzie lepiej.

1 komentarz: