wtorek, 6 października 2015

CUP, czyli filiżanka pełna BnO.

CUP, czyli filiżanka pełna BnO.
Jako, że w każdej chwili planuję przerwę od InO, staram się jak mogę i gdzie mogę poszukać lampionów. Ot, choćby taki UNTS CUP 2015. Problem tylko taki, że w sobotę robimy  smoczy rekonesans w Supraślu. Tylko 200 km w jedną stronę. I kilkanaście per pedes po lesie. Ale wystarczy wstać skoro świt, to i uda się  zdążyć na nocne BnO. No, prawie zdążyć, bo miejsc w mojej kategorii już nie było. Zostało tylko coś nie wymienione w regulaminie o tajemniczej nazwie OPEN. Dostałem piękną ręcznie pisaną nalepkę z napisem OPEN i udałem się na start. Start masowy. Ale sam, bo Moja Druga Połowa padła po rekonesansie.
Start masowy nocą  zawsze robi wrażenie. Ostatnie sekundy przed startem, jasno jak w dzień od czołówek. I tłum gotowy stratować wszystko na swej drodze. Na szczęcie  organizatorzy ustawili startujących od najszybszych do najwolniejszych, więc openy trafiły na sam początek. Tzn. ten początek od końca. Wybiła minuta zero, tłum zafalował i rzucił się tratować pobliskie zarośla. Zerknąłem na mapę – wynikało mi że do PK 1 jest dość daleko i można do niego dotrzeć okrążając tłum z prawej strony. Radośnie rzuciłem się do biegu. W oddali po lewej nikły światełka szarżujących biegaczy, a ja sobie biegłem i biegłem… Gdzieś powinna być jakaś wydma, a ja biegnę i biegnę, a wydmy nie widać. Nie pomogła nawet 10-ciowatowa czołówka. Las stał się cichy i ciemny, żeby nie powiedzieć straszny i przerażający….
Nie jest tak łatwo odnaleźć się w lesie ciemną nocą. Musiałem wrócić prawie do startu (ciemnego i opuszczonego) by się umiejscowić na mapie. Teraz dokładniej popatrzyłem na mapę i wreszcie ruszyłem w dobrym kierunku. Tyle, że pierwszy lampion podbiłem po 15 minutach błąkania się po lesie, a nie po 4 jak powinienem idąc spacerowym krokiem. Tak już mam przy startach masowych, że zawsze biegnę w złą stronę….
Dalej to już wszystko szło prosto. No, prawie wszystko, bo przy PK  4 spotkałem jakąś nieletnią konkurencję i poniesiony ambicją pobiegłem „lepszą” drogą, oczywiście na manowce. W ten sposób zamiast fanfar, medali i wafelków został tylko owoc i woda. Najbardziej żal tych wafelków…..
W niedzielę zerwałem się bladym świtem z mocnym postanowieniem, że tym razem wygram. Moja Druga Połowa początkowa chciała biec ze mną (bo to 5km od naszego domu tylko), ale znowu wygrało ciepłe łóżeczko z aktywnością fizyczną.  Na start przybyłem wcześniej, by mieć możliwość wyboru kategorii. Zapisanych na M45 całe tłumy i to młodszych, więc wybrałem Zuchwałych po dokładnie tej samej trasie. Słoneczko przygrzewało, podjeżdżały autokary z uczestnikami. Zjawił się bohaterski B. C., który na nocnym BnO zaginął (czekałem na niego, ale się nie doczekałem) i pojechał nocować do Radomia, by wrócić na poranny bieg dzienny! To jest dopiero poświęcenie!
Jako zuchwały mogłem startować w dowolnej minucie startowej – poszliśmy więc na start razem. Słonko dogrzewało niczym w upalny letni dzień.  Piknąłem, złapałem mapę, namierzyłem kierunek …. i okazało się, że biec nie idzie bo cały las zawalony jest gałęziami z jakiś przecinek. W oddali było widać że wszyscy ostrożnie stąpają zamiast biegać. Jednak stanowczo wolę bieg w samotności!
Najkrótsza droga z PK3 na PK4 prowadziła przez teren zaznaczony jako podmokły. Słowem - bagno. Z doświadczenia wiem, że tego lata wszystkie bagna wyschły. Z oglądu także nie wyglądało to strasznie, więc ruszyłem na skróty. Może nie bezpośrednio po linii prostej, bo jakieś trawy i zielska wydawały się mniejsze bardziej na wschodzie. Na początku była jakaś „ścieżka”, potem „dzikostrada,” ale i to się  skończyło. Zostały suche chwasty prawie mojej wysokości. Niestety, to były te chwasty co na Niepoślipce równo oblepiły zwycięzcę TZ. Teraz mi się dostało. I oczywiście na skróty nie oznaczało szybciej - przeszkody terenowe, omijanie co większych skupisk tych chwastów i narastające swędzenie od nasionek, które wbijały się wszędzie. Wypełzłem z bagna zmęczony i z silnym postanowieniem, że kolejnym razem je okrążę (bo mieliśmy przekraczać je jeszcze raz). Zawodnicy których spotykałem po drodze dziwnie się na mnie patrzyli – zerkam w dół, a tak do powyżej pasa przypominam skrzyżowanie jeża z misiem. Najgorzej, że ten dodatkowy „zarost” swędział straszliwe. Próbowałem wyrywać go w biegu, ale szło marnie i raczej powoli. Zresztą ciężko biec, patrzeć na mapę, drapać się i skubać;-) Trochę mnie przez tę wielowątkowość wyrzuciło  do cywilizacji, musiałem ratować się ucieczką przez psem, który wziął mnie za jakieś leśne zwierzę futerkowe.
Pomiędzy PK 9 i 10 kolejny przebieg przez ulubione bagno. Tym razem je ominąłem. Biegnąc wokoło słyszałem różne niecenzuralne okrzyki wydobywające się ze środka tego bagna – widać nie tylko ja skracałem drogę;-) Koło PK 11 spotkałem grupę najmłodszych biegaczy (tych biegających po wstążkach) – patrzyli podejrzliwie na moje „kolce”, słuchali odgłosów dobiegających z bagna i dopytywali się lekko przerażeni co tam takiego jest za zaroślami…
Z wartych wspomnienia jest jeszcze PK15 – źle odczytałem opis z mapy i szukałem kodu 114 zamiast 122…. Już chciałem wpisywać BPKa. A to zmęczenie dawało znać o sobie. Niby trasa krótka, ale dużo PK wprowadzało niezły zamęt.
Wreszcie meta. Znowu owoc, wafelek (WRESZCIE) i woda. Czas na skubanie. Nie tylko ja się skubię -  większość uczestników lata półnago, drapiąc się i wykonując dziwne skubiące ruchy. Czekam na B. C. – wybiegł prawie ze mną i jakoś niedługo powinien na metę dotrzeć. Wywieszają pierwsze wyniki (jest zresztą podgląd on-line w internecie). Mój wydruk mówi 1 of 1 i dalej widzę,  że jestem z 1. Niby zapisanych było kilka osób więc czekam. Pojawiają się kolejne wyniki w zuchwałych – ciągle jestem pierwszy!
Wreszcie pojawia się B. C. Trochę mu zeszło, ale jego widok tłumaczy wszystko. Mój jeż przy nim to nic. Słowem – mega jeż! Wzbudza tym jeżem powszechną sensację.
Wreszcie medale i nagrody. Megafon (bo jak inaczej nazwać osobę, która wywrzaskuje nazwiska zwycięzców przekrzykując tłum) wywołuje kolejnych do dekoracji. Kategorie wywoływane są losowo. Kupka dyplomów się zmniejsza, kategorie coraz bardziej egzotyczne. Niestety okazało się, że o zuchwałych zupełnie zapomniano:-(  No cóż, będę musiał się o jakiś inny dyplom postarać, może skseruję sobie dyplom i medal  Mojej Drugiej Połowy, który wkrótce odbierze za Szybki Mózg -  nazwisko to samo, a imię da się przeprawić!;-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz