poniedziałek, 26 października 2015

Yрppаaaaaa!!!!

Po szczęśliwym powrocie z etapów dziennych z zapałem zjedliśmy obiad (i jakby był drugi, to pewnie też bym pochłonęła) i biegiem rzuciliśmy się do samochodu żeby pojechać do Celestynowa zrobić trino. Do samochodu tak dokładnie to rzuciłam się ja z T., a A. M. rzuciła się do roweru. W wersji ekspresowej odwiedziliśmy wszystkie PK, bo spieszyło nam się z powrotem. Mieliśmy iść na zebranie Wysokiej Komisji od Przyznawania Pucharu Polski Niepoślipce, żeby w razie potrzeby własną piersią bronić Niepoślipki przed odrzuceniem. Jak się okazało pierś była niepotrzebna i MAMY PUCHAR!
Po zebraniu chwila odpoczynku i start etapów nocnych. Jak przystało na zbliżający się halloween start był przy cmentarzu. Podjechaliśmy samochodem, bo i meta ostatniego etapu tam miała być.
Organizatorzy w ramach mapy wręczyli nam jakiegoś poradzieckiego starocia, do tego z opisem po rosyjsku. Dla mnie akurat to pestka, bo rosyjski znam przyzwoicie, ale słyszałam jak inni usiłowali czytać cyrylicę:-)))) Na szczęście dostaliśmy też bardziej współczesny schemat dróg i kawałeczek opisu po polsku - pewnie żeby nie wytracić uczestników przed drugim etapem nocnym.
Do pierwszego punktu dotarliśmy bez przeszkód, podobnie jak masa innych zespołów, zwłaszcza młodszych kategorii i przy lampionie zrobił się zator, a do spisania kodu kolejka jak za najgłębszej komuny po papier toaletowy. Potem było już łatwiej. Łatwiej w sensie swobodnego poruszania się, bo w temacie namierzania PK 2 to tak jakby ciut trudniej.  Wzdłuż drogi i równolegle do niej, w lesie, szły ławą zespoły TU/TJ czesząc równo cały teren. Ochoczo włączyliśmy się w tę akcję, ale po kilkunastu minutach zwątpiliśmy - rowu ani śladu. Postanowiliśmy więc najpierw znaleźć PK 3 i PK X i od nich namierzyć się na tę nieszczęsną dwójkę. Szliśmy, szliśmy, szliśmy i szliśmy, a spodziewanych punktów ani śladu. Ani śladu też skrzyżowania, na który miał stać X. Po przejściu wielu, wielu kilometrów postanowiliśmy jednak wrócić widząc, że dalszy marsz prowadzi nas tylko na manowce. Może i cudne, ale jednak manowce. Jak wracać to konkretnie - aż do PK 1. Po kilkukrotnym przestudiowaniu mapy okazało się, że błąd popełniliśmy już na początku i PK 2 szukaliśmy wzdłuż złej drogi. Teraz poszło już łatwiej i okazało się, że dwójka wcale nie jest tak mityczna, jak się wydawało. Kiedy już ustaliliśmy położenie dwójki, namierzyć resztę było łatwo. To znaczy dla mnie może i byłoby łatwo, ale w dzień. Nocą zdałam się całkowicie na T.
PK 4 był mocno hardkorowy - tarnina broniła dostępu do lampionu i mój hart ducha był wystawiony na trudną próbę. Ogólnie to hart mi nieco podupadł. Szłam za T., ale myślami byłam jak najdalej od lasu. Pod jego światłym przewodnictwem zbieraliśmy kolejne punkty i nawet udało mi się samodzielnie znaleźć dziewiątkę ( w czasie gdy T. poleciał po siódemkę), czego oczywiście nie poczytuję sobie za jakiś szczególny sukces, bo trzeba by być ślepym albo kompletnym niedojdą żeby go nie znaleźć:-)
I tak wyzwaniem porównywalnym do znalezienia PK 2 było znalezienie mety. Zwłaszcza, że na mapie była zaznaczona w innym miejscu niż była w rzeczywistości. Co prawda z daleka widzieliśmy światło, ale założyliśmy, że to jakieś zabudowania i nawet się tam nie pchaliśmy. W końcu jednak, mocno naokoło, udało się nam dojść do mety i gromko mogliśmy krzyknąć: urrraaaaaaa!!!!!

c. d. n.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz