piątek, 16 lutego 2018

Ujazdów nocą

Po raz kolejny musiałam stoczyć walkę sama z sobą, bo jedna część mnie mówiła: "zostań w domu, będzie ci ciepło, nie zmęczysz się, odpoczniesz", a druga kusiła: "jedź, poruszasz się trochę, podtrzymasz formę (he, he), spotkasz znajomych, no i masz opłacony start". Zupełnie niespodziewanie wygrało moje drugie ja i dzięki temu mogłam zobaczyć jak wygląda Ujazdów nocą. No dobra, z tym zobaczeniem to trochę przesadziłam, bo co można zobaczyć nocą, przy prószącym śniegu i do tego usiłując biegać. W sumie o tym, że za bardzo nie będzie biegania dowiedziałam się już na odcinku między samochodem, a bazą, bo dojście po śliskim chodniku wymagało nie lada sztuki. Ci co biegają na poważnie przyszli uzbrojeni w kolce, więc oni mogli sobie poszaleć. Biegali też wariaci, tacy jak Tomek, ale ja bardzo bałam się żeby nie uszkodzić sobie niczego przed Skorpionem, więc nastawiłam się na opcję: chodzenie. Wiadomo, że stary człowiek nie zrasta się tak szybko jak młody.
Start był oddalony od bazy o jakieś 500 metrów i dobrze, że wyszliśmy wcześniej, bo spokojnym marszem to jednak chwilę schodzi.

W oczekiwaniu na start

Trasa trochę zweryfikowała moje negatywne nastawienie do biegania, bo chyba ze trzy razy po trawniku jednak przebiegłam się, za to na każdych schodach niemal czołgałam się na czworakach. Przy PK 13/18 już myślałam, że będę musiała się poddać właśnie z powodu schodów, ale jakiś miły zawodnik zaczął mnie zachęcać do zejścia i przekonywać, że dam radę. Faktycznie - udało się, ale mój wyczyn musiał wyglądać iście kuriozalnie, szczególnie w porównaniu do osób swobodnie zbiegających z górki obok schodów. Cóż, może i jestem tchórz, ale za to tchórz w jednym kawałku, a nie połamany:-)
Tak więc maszerowałam sobie między punktami i nawet nie, że się nie spociłam - ja chwilami wręcz marzłam, bo ubrałam się jak na bieganie. Żeby tylko nie było z tego kataru!
Kilka pierwszych punktów organizatorzy umieścili na prywatnych posesjach (pewnie zaprzyjaźnionych osób) i to wprawiło mnie w totalną konsternację. Wychowano mnie w poszanowaniu cudzej własności, więc wdzieranie się komuś na podwórko uznałam za wielki nietakt, w związku z czym stałam na ulicy i czekałam aż nadbiegnie jakiś uczestnik żeby zobaczyć, co zrobi. Wszyscy bez oporów latali mieszkańcom pod oknami, przemknęłam się i ja, choć z dużym niesmakiem. Chyba zbyt staroświecka jestem na takie ekscesy.
Z PK 11 na PK 12 miałam dylemat - nadkładać z lewej, czy z prawej strony? Żadnych karkołomnych schodów nie znalazłam w najbliższej okolicy, a wdzierania się na skarpę na krechę nawet nie brałam pod uwagę. Ale widziałam śmiałków, co tylko śmigali. Tomek twierdzi, że też wbiegł na krechę.
W lekkie oszołomienie wprawiła mnie odległość  między PK 21 i PK 22, bo praktycznie trzeba było przelecieć całą szerokość mapy. Jako, że nie idę na łatwiznę, wybrałam wariant z największą ilością schodów po drodze, co skutecznie wydłużyło mój pobyt na trasie. Tym sposobem w pełni wykorzystałam wpisowe i mam chyba najlepszy przelicznik zł/km ze wszystkich:-) Wystartowałam jako druga w mojej kategorii, a dotarłam na metę ostatnia.
Tomek, który startował jakieś 17 minut po mnie, minął mnie już gdzieś w połowie trasy i kiedy ja w końcu dotarłam na metę, on już czekał w pozycji fotoreporterskiej.

Radość z bezpiecznego dotarcia na metę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz