Start był oddalony od bazy o jakieś 500 metrów i dobrze, że wyszliśmy wcześniej, bo spokojnym marszem to jednak chwilę schodzi.
W oczekiwaniu na start
Tak więc maszerowałam sobie między punktami i nawet nie, że się nie spociłam - ja chwilami wręcz marzłam, bo ubrałam się jak na bieganie. Żeby tylko nie było z tego kataru!
Kilka pierwszych punktów organizatorzy umieścili na prywatnych posesjach (pewnie zaprzyjaźnionych osób) i to wprawiło mnie w totalną konsternację. Wychowano mnie w poszanowaniu cudzej własności, więc wdzieranie się komuś na podwórko uznałam za wielki nietakt, w związku z czym stałam na ulicy i czekałam aż nadbiegnie jakiś uczestnik żeby zobaczyć, co zrobi. Wszyscy bez oporów latali mieszkańcom pod oknami, przemknęłam się i ja, choć z dużym niesmakiem. Chyba zbyt staroświecka jestem na takie ekscesy.
Z PK 11 na PK 12 miałam dylemat - nadkładać z lewej, czy z prawej strony? Żadnych karkołomnych schodów nie znalazłam w najbliższej okolicy, a wdzierania się na skarpę na krechę nawet nie brałam pod uwagę. Ale widziałam śmiałków, co tylko śmigali. Tomek twierdzi, że też wbiegł na krechę.
W lekkie oszołomienie wprawiła mnie odległość między PK 21 i PK 22, bo praktycznie trzeba było przelecieć całą szerokość mapy. Jako, że nie idę na łatwiznę, wybrałam wariant z największą ilością schodów po drodze, co skutecznie wydłużyło mój pobyt na trasie. Tym sposobem w pełni wykorzystałam wpisowe i mam chyba najlepszy przelicznik zł/km ze wszystkich:-) Wystartowałam jako druga w mojej kategorii, a dotarłam na metę ostatnia.
Tomek, który startował jakieś 17 minut po mnie, minął mnie już gdzieś w połowie trasy i kiedy ja w końcu dotarłam na metę, on już czekał w pozycji fotoreporterskiej.
Radość z bezpiecznego dotarcia na metę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz