Mapa okazała się wielką płachtą formatu A3, ale za to wszystko było na niej dobrze widać. Najwyraźniej Darek pamiętał, że po ciemku z małymi obrazkami mam problemy! No, mówię - super kolega! Do tego wszystkiego mapa była w pełni pełna i nie poszatkowana na wycinki. No dobra, miejsca, gdzie były rozmieszczone punkty kontrolne były pozakrywane małymi tarczami strzelniczymi, ale te tarcze były malutkie. Cała trudność zasadzała się w tym, aby z kilku lampionów ustawionych blisko siebie, wybrać ten właściwy. Oczywiście nie wiedząc jakie miejsce charakterystyczne jest tym poszukiwanym. Trzeba było dokładnie odmierzać odległości i azymuty z innych pobliskich obiektów do środka tarczy, gdzie wisiał ten właściwy lampion. Za celne trafienie dostawało się 10 PP, za stowarzysza - w zależności od jego odległości od centrum tarczy - odpowiednio 7, 5 i 3 PP. Bardzo mi się spodobał ten pomysł, bo każdy miał szansę bezproblemowo przebyć całą trasę i zebrać przynajmniej stowarzysze, jeśli słabo nawiguje, albo punkty właściwe - jeśli dobrze. Przy innych mapach zdarza się, że niektórzy (na przykład ja) w ogóle nie wiedzą gdzie iść i mają problem z oddaleniem się ze startu.
Zaczęliśmy od PK 2 i ustalenia skali mapy. Wyszło nam, że 1 cm to 50 dwukroków i tego usiłowaliśmy się trzymać. W miejscu, gdzie spodziewaliśmy się dwójki stało z pińćset lampionów, jeden obok drugiego i w ogóle nie można się było zdecydować, który jest najlepszy. Ja sobie upatrzyłam jeden, Tomek drugi i wiedliśmy spór o to, czyj lampion ładniejszy. Tomek, jak przystało na dżentelmena, ustąpił kobiecie i to był błąd, bo wyniki wstępne twierdzą, że wzięliśmy stowarzysza. Tyle tylko, że ten sam punkt potwierdziła większość uczestników, więc myślę, że coś z umiejscowieniem lampionu jednak było nie halo.
Ogólnie trasa była lekka, łatwa i przyjemna i tak nam się fajnie chodziło, że wcale nie spieszyliśmy się na metę i nawet wykorzystaliśmy część minut dodatkowych. Ale ostatecznie, jak się płaci, to trzeba czas wykorzystywać do maksimum.
Na trasie było nas koło trzydziestu osób, ale w lesie widzieliśmy tyle światełek, jakby jakieś dzikie tłumy łaziły. W drugiej części trasy kilkakrotnie spotkaliśmy olbrzymi tramwaj.
Jedno ze spotkań.
A tak się cieszyłam po ostatnim punkcie, kiedy zbliżaliśmy się już na metę:
W tle widać szkołę, przy której był start/meta.
A na mecie czekała policja, afera i Chrumkająca Ciemność, która dopiero co została uwolniona z aresztu. Okazało się, że jakiejś kobiecie skradziono telefon i operator wykrył, że telefon przemieszcza się po lesie (a jak po lesie, to pewnie z biegaczami, czyli naszą grupą) aż w końcu dotarł na metę. Kiedy na mecie Michałowi zadzwonił jego własny telefon, był to dobry pretekst do "aresztowania" go. Szybko jednak wyjaśniło się, że Michał jest niewinny i my zobaczyliśmy go już na wolności, aczkolwiek wciąż z lekka oszołomionego.
I przez te powolne leśne spacery taka piękna afera nas ominęła...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz