W piątek wieczorem we trójkę (my i Krzysztof) zameldowaliśmy się w bazie zawodów w Batorzu, gdzie urzędowali już Ewa i Andrzej, a Przemek od godziny pomykał po lesie. Później dojechała Chrumkająca Ciemność z Barbarą, ale rozlokowali się w pobliskiej szkole, więc ekipa nieco nam się rozproszyła. Co prawda czasu na jakieś imprezowanie i tak za bardzo nie było, ale wiadomo - w kupie raźniej.
Czekamy na odprawę.
Jak większość uczestników postanowiliśmy zacząć od jedynki, więc pobiegliśmy za tłumem. Na szczęście organizatorzy przewidzieli ten manewr i powiesili kilka lampionów z kredkami, żeby nie tworzyły się kolejki. W drodze na dwójkę spotkaliśmy idących z całkiem abstrakcyjnego kierunku Ewę, Barbarę i Sławka. Chyba poszli wariantem autorskim, a nie za wszystkimi i trochę ich zniosło z trasy. Dwójkę znaleźliśmy bez problemu, a potem okazało się, że mamy inne koncepcje na dalszą część trasy. Ja chciałam na trójkę, Tomek na piętnastkę. Ponieważ ja jestem człowiek spolegliwy i nie zależy mi na tym żeby postawić na swoim, więc ruszyliśmy na piętnastkę. Po kilkunastu krokach Tomkowi jednak zmieniła się wizja i odbiliśmy na trójkę.
Jak widać, poruszamy się po inostradzie.
Przy czternastce, która nastąpiła po piętnastce, nastąpił moment konsternacji, bo był skraj lasu, droga, wąwóz biegnący we właściwym kierunku i tylko lampionu nie było. Oprócz nas jeszcze kilka ekip przeczesywało teren, ale wszyscy z jednakowym skutkiem - lampionu nadal nie było. Niektórzy decydowali się brać stojącego jakieś sto metrów dalej stowarzysza, my postanowiliśmy wbić BPK-a. Ostatecznie jakiś porządek na tym świecie musi być.
Po czternastce zaliczyliśmy czwórkę z jej rozgałęzieniem wąwozu na dole.
Idziemy do PK 4.
Po czwórce ja chciałam iść bezpośrednio na piątkę, ale Tomek uparł się, żeby na dwunastkę. Poszliśmy na tę dwunastkę, mimo że średnio uśmiechało mi się takie zygzakowanie, szczególnie, że nie byliśmy jeszcze nawet w połowie trasy, a ja już czułam zmęczenie. Nawet nie to, żeby wysiadały mi nogi, czego najbardziej się obawiałam, ale tak ogólnie czułam w sobie niemoc. Dopiero pytanie Tomka, czy coś jem po drodze, uświadomiło mi, że faktycznie zapomniałam o dostarczaniu paliwa. Ale jedzenie przy wysiłku słabo wchodzi. Po łyknięciu batonika doznałam takiej iluminacji, że odratowałam nas od nadłożenia drogi i pójścia na manowce w drodze na piątkę, bo Tomek nie dowierzał, że jesteśmy tam gdzie mówię i nawet szukał potwierdzenia swojej racji u napotkanych myśliwych. No jasne, że wyszło na moje:-) Przynajmniej raz:-)
Na PK 5 było tłoczno.
C. D. N. jak grypa pozwoli....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz