Tłusty czwartek – wiadomo, że wtedy pączki wychodzą boczkami. Dokładnie boczkami, skokowo zwiększając wagę człowieka i skutecznie niwelując efekty katuszy takich jak drakońska dieta czy wyciskanie siódmych potów na siłowni. Aby zachować ostatki przyzwoitości zostaje iść na Kusaki.
Kusaki jak to kusaki – mapy tworzone w stanie przesycenia „tłustymi” potrawami zwykle przyprawiają o kolorowy zawrót głowy. Tym razem autor jak zwykle się postarał i zaserwował nam „Czarnyj kat Kus czyli na kocią miaukę” - cokolwiek to znaczy. Niby nic skomplikowanego, brak luster i schemat, ale na tyle niepełna treść, że jednak łatwo nie było. Jak wiadomo, w takich przypadkach najtrudniej jest przebrnąć przez opis, napisany językiem dziwnie niezrozumiałym, choć niby po polsku.
Na starcie udało nam się coś tam dopasować, ale aby użyć schematu przyszło nam do głowy w połowie drogi do pierwszego PK. Udało się wpaść na PK 9 i oczywiście zapomnieliśmy o zadaniu związanym z tym PK. Potem poszliśmy szukać PK 10 (oczywiście naokoło parkingu). No cóż, mapa tu była dosyć abstrakcyjna i przypadkiem wpadłem na lampion ukryty w koszu na śmieci;-)
Potem nastała chwila miotania się. Próbowaliśmy dopasować PK 8, ale nie było drzewa. Udało się wpaść, że jesteśmy na kawałku PK 6 i PK 5, potem znaleźliśmy szkołę z PK 17 (podwójnego).
Tu dopadła nas Ewa i dalej poszliśmy razem w kierunku PK 22/4. Nie wiem jak ona to robi, ale chodzi tempem w jakim ja biegam!
Dotrzymywaliśmy jej kroku do ulicy Kinowej, ale dalej znikła nam z radaru. Nie powiem abyśmy szli optymalnie, ale dobiliśmy do wymaganej liczby PK. Zostały jeszcze zadania. Trzeba było wrócić się na PK 9 i szukać „Stacji” na azymucie 328. Azymut jak nic wyprowadzał nas w okolice PK 10. Znowu obeszliśmy parking i zastanawialiśmy się, czy szukać stacji na placu zabaw, czy na domu. Bo wiadomo - stacje mogą być różne. Jakaś lokomotywa na placu zabaw miałaby sens. Także jakaś stacja transformatorowa czy uzdatniania wody ukryta w okolicznej górce. Niestety, nic takiego nie było. Na azymucie wreszcie znalazłem jakąś skrzynkę telekomunikacyjną z liczbami. Znając zawód autora mapy skrzynka mi się spodobała, bo można ją potraktować jako stację przekaźnikową/telekomunikacyjną, tym bardziej, że miała ona jakieś numerki do spisania. Został nam powrót na metę i ostatnie zadanie. Akurat PK 10 spełniał warunki zadania, więc pracowicie liczyłem kroki na metę. Wiadomo, nie szliśmy po linii prostej, więc trzeba było wynik odpowiednio oszacować. Tu nastąpiła rozbieżność zdań, więc na karcie pojawiły się dwie wersje odpowiedzi z podaniem ich autorów;-) I jeszcze azymut. Szkoda, że nie doczytałem, że chodziło o azymut ze startu na PK, a nie odwrotnie – czyli jak zwykle przy azymutach dałem d…. Ciekawe czy mi kiedyś wreszcie wyjdzie jakiś azymut bezbłędnie!
Aha, na mecie jeszcze szybki pączek, bo jednak chodząc nieoptymalnie troszkę nadreptaliśmy i do domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz