środa, 24 lipca 2019

Grillokowy niedzielny spacer.

W niedzielny poranek obudziłam się i nic mnie nie bolało. Słonko świeciło, deszcz nie padał. Nie było żadnej racjonalnej wymówki, żeby nie iść do lasu. Zostały nam (a właściwie Tomkowi) jeszcze dwa etapy do kompletu, więc faktycznie szkoda byłoby nie pójść. Dostaliśmy w garść po dwie mapy i ruszyliśmy. Tradycyjnie pod siłownię, bo tak wyszło, że to tam rozgryzaliśmy każdorazowo kolejne mapy.
Abstrakcyjne tytuły: "Gilanko kaszanki" i "Piklowane pukle pudla w pudrze" mogdy zwiastować dosłownie wszystko. Ale jednak nie było tak źle. Połączenie dwóch wycinków hipso od razu biło w oczy, nad resztą trzeba było troszkę pomyśleć. Myślenie oczywiście skończyło się cięciem mapy, bo wyobraźnię, nawet do spółki, mamy zdecydowanie za małą, żeby składać mapy w głowie.
Kilka pierwszych punktów z mapy lidarowej umiejscowionych było na dziwnych, regularnych, prostokątnych obiektach. Wyglądało to jak jakieś osiedle z blokami, no ale w środku lasu??? Okazało się, że to jakieś okopy, które w naturze wcale nie wyglądały tak idealnie równo, jak na mapie. I tak się ma teoria do praktyki:-)

Gdzieś na trasie.

Im dalej wchodziliśmy w las, tym robiło się przyjemniej. Po pierwsze dlatego, że w końcu trafił się etap na którym wiedzieliśmy gdzie iść i co z czym się składa, a po drugie - las był przepiękny. Muszę Wam to pokazać, choć film nie oddaje tego klimatu. Tam po prostu trzeba było być.

Prawda, że ładnie?

Tak się zajęłam podziwianiem i filmowaniem lasu, że praktycznie przestałam zwracać uwagę na mapę i jedynie podbijałam punkty wskazane przez Tomka.

Starałam się być pożyteczna:-)

Etap drugi tradycyjnie zaczęliśmy od wycinanek, bo stało się to już naszą nową świecką tradycją. Może i nie było to niezbędne, ale rytuał, to rytuał:-)

Przygotowania do etapu drugiego.

Ponieważ na wycinku startowym było aż 5 punktów, wyrwałam się na prowadzenie, żeby się jakoś wykazać, póki ogarniam, bo potem mogło nie być okazji. Szczególnie, że nie przemawiał do mnie "rzut liniowy granic kultur". Usiłowałam go poprowadzić od kropki na starcie i nic mi się nie zgadzało. Na szczęście Tomek jakoś dopatrzył się tych pasujących granic na ortofotomapie, więc ja już nie zawracałam sobie tym głowy.
Moim szczytowym osiągnięciem na tym etapie było zgubienie kamerki. Ale to wcale nie była moja wina, bo Tomek kazał mi porównać wycięty fragment z rzutem kultur do kolejnego wycinka, a sam wrócił po przegapiony punkt podwójny. A ja przecież nie mam tylu rąk żeby trzymać mapę, wycinek, długopis i jeszcze kamerę! No to odłożyłam, to co było zbędne, a potem poszliśmy dalej. Na szczęście szybko zorientowałam się w stracie, kiedy chciałam po drodze coś uwiecznić i wróciliśmy na poszukiwania. Jak mamy jakieś lekkie czy ciężkie minuty, to właściwie organizatorzy mogą nam je odpisać, bo nie były przeznaczone na pracę z mapą, czy szukanie punktów, tylko na odzyskiwanie straty. Kamerka na szczęście leżała grzecznie przy PK 167.
Resztę etapu spędziłam na pilnowaniu dobytku, nie zawracając sobie głowy oglądaniem mapy, bo sami widzicie do czego to prowadzi. Zresztą etap był łatwy, więc Tomek nie potrzebował wsparcia:-)

Tadam! Meta!

Po powrocie do bazy usiłowaliśmy zjeść obiad w knajpce, ale kiedy okazało się, że czas oczekiwania na posiłek może być dłuższy niż czas dojazdu do domu, poddaliśmy się. Spieszyło nam się, bo po powrocie musieliśmy zrobić szybkie pranie, szybkie pakowanie, szybkie spanie i szybki wyjazd do Krakowa następnego dnia na kolejną imprezę.
W tym roku wyjątkowo Grilloki wcale nie okazały się ulubioną imprezą sezonu, tylko najbardziej irytującą imprezą roku:-( No bo żeby z 10 etapów tylko dwa okazały się do przejścia??? Nie wiem, czy to my tak podupadliśmy umysłowo, czy autorzy trochę polecieli po bandzie. Czekam na komplet wyników żeby zobaczyć jak wyglądamy na tle innych osób. Tylko co będzie, jak okaże się, że jesteśmy ostatnie tłumoki i nic nie ogarniamy????





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz