Dużo ulic, dużo punktów i jak tu nie zginąć marnie?
Postanowiliśmy zacząć od lewego górnego fragmentu, potem prawy górny, a potem w zależności od okoliczności. Lewa góra nawet poszła nieźle, poza tym, że Tomkowi zepsuły się wszystkie długopisy i notowanie odpowiedzi na dwóch kartkach jednym piśmidłem zaczęło zajmować nam nagle dwa razy więcej czasu. Ale za to przynajmniej miałam czas na zerknięcie do mapy. Największym wyzwaniem okazała się dla mnie Kopa Cwila i bynajmniej nie ze względów nawigacyjnych:-)
Przejście z lewej strony na prawą udałoby się nam bezbłędnie gdyby nie pomyliły się nam kierunki i gdybyśmy nie ruszyli w stronę startu. Ale czy to po ciemku widać jakikolwiek kierunek? W miarę szybko zorientowaliśmy się, że źle idziemy i zawróciliśmy. Po zrobieniu całej góry nagle okazało się, że coś mamy mało czasu i pora zmierzać w stronę startu. Po prawym środkowym fragmencie tylko się prześlizgnęliśmy biorąc 4M i 1G. Byliśmy także przy 3E gdzie długo i bezskutecznie szukaliśmy zwierzęcia przy bezie. Jak się potem okazało w ciągu kilkunastu godzin od rekonesansu zniknął szyld cukierni. Jak to nic na tym świecie nie jest pewne...
Z fragmentu ze startem na nawrocie wzięliśmy nawet sporą część, ale cały dół nam pozostał nie ruszony. 90 minut okazało się bardzo krótkim czasem:-)
Byłam pewna, że znowu będziemy na szarym końcu wyników, a tymczasem zajęliśmy przyzwoite piąte miejsce na trzynaście zespołów. Ale najważniejsze, że mieliśmy pobiegane.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz