Zaczęłam od sczytania czipa, bo po bieganiu w Twierdzy Modlin byłam tak rozemocjonowana, że w ogóle nie myślałam o takim drobiazgu i dopiero kiedy w domu chciałam przeanalizować swój bieg okazało się, że nie mam wyników. Na szczęście dało się to nadrobić:-)
Przed ruszeniem na trasę dokładnie obejrzałam mapę, żeby odpowiednio nastawić się psychicznie. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to okropnie długi przebieg z jedynki na dwójkę, oraz bogactwo rzeźby.
Jedynka (jak to zwykle) była lajtowa, aczkolwiek zauważyłam, że z lekka ściąga mnie w prawo. Miejsce jednak było tak charakterystyczne, że rozsądniej było kierować się oczami niż kompasem. Dwójki trochę się bałam, bo na tak długim przelocie można narobić bardzo dużo błędów, a jak się skumulują, to człowiek nagle znajduje się w czarnej d... i nie wie co robić. Większość osób poleciała na azymut, ale ja postanowiłam dobiec do drogi i potem się jej trzymać. Nawet jeśli coś tam nadłożyłam, to skórka była warta wyprawki, bo na miejsce trafiłam bezproblemowo i bezstresowo.. Stres to miałam jak zobaczyłam gdzie wisi lampion. To znaczy, górka może i nie była jakoś dramatycznie wysoka, ale za to dość stroma, taka skondensowana w swojej górkowatości.
PK 2/13
Trójki szukałam już prawie przy siódemce, bo zamiast patrzeć na kierunek, w jakim mam lecieć, to ja sobie wygodnie podążałam ścieżką, a że ścieżka skręciła nie tam gdzie trzeba... Taki drobiazg. Na szczęście szybko się ogarnęłam i zawróciłam.
Aż do dziewiątki szło bezbłędnie, a dziesiątki musiałam chwilę szukać. Dziesiątka była tożsama z siódemką, ale przy ataku z innej strony, jakoś wszystko wyglądało inaczej i nic mi nie pomógł fakt, że dopiero co tam byłam.
Na jedenastkę i dwunastkę znowu znosiło mnie w prawo, ale widząc, że inni lecą bardziej w lewo, zaczęłam zwracać większą uwagę na ukształtowanie terenu niż na kompas.
Trzynastka to znowu ta sama górka co dwójka i kolejna wspinaczka na szczyt. To znaczy - dla mnie wspinaczka, bo byli tacy, co hyc, hyc i już na górze:-)
Reszta trasy bez nawigacyjnych niespodzianek, ale za to między PK 16, a PK 17 na mapie mieliśmy na niebiesko zaznaczone bagienko. Trochę liczyłam na to, że będzie wyschnięte, ale nawet gdyby nie było i tak planowałam przedrzeć się po prostej, bez żadnego obchodzenia. Na szczęście było sucho i tylko trochę niewygodnie ze względu na roślinność. Przy PK 17 czekał Tomek, bo znudziło mu się na mecie. Dzięki temu mam fotki z trasy:
PK 17
PK 18
I efektowny dobieg do mety.
Zamiast 7,4 km udało mi się nabiegać ponad 9 i czułam je w nogach, plecach i całym człowieku. Ale to takie fajne zmęczenie i teraz nie mogę doczekać się kolejnej, niestety chyba już ostatniej tej "zimy", rundy.
A wiecie co jest najfajniejsze w tym całym ZZK? Nie ma żadnych rankingów, dzięki czemu nigdy nie jestem ostatnia:-))))
Tak biegłam/szłam. Nie miał kto podpisać punktów:-(
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz