wtorek, 23 marca 2021

ZAW-ORowe dożynki

Nie dość mi było sobotniego biegania na treningu UNTS (tak, trasa D jak długa, razem z korytarzem /polecam – niezapomniane przeżycie gdy się wyleci z korytarza/ prawie 19 km, aż niecierpliwy organizator zajumał mi trochę lampionów), więc postanowiłem się dobiegać na ZAW-OR-ze. Jakoś marsze mnie ostatnio nie kręcą: TP za łatwe, TU nie wypada, a TZ to często nie sprawia radochy, bo za dużo trzeba się domyślać… 

Którą mapę wybrać? Oczywiście D!

Oczywiście znowu trasa D jak dożynki;-)
Najpierw trzeba było znaleźć start. Jak wszyscy skierowałem się ku widocznemu lampionowi z niewielkim napisem „finisz”. Dopiero potem dojrzałem na mapie, że start jest ciut obok. 

Napis START idealnie nadaje się na tło selfie...

Wystartowała mnie Renata i ruszyłem w zadymkę. 

I pobiegłem...

Śnieżną zadymkę i teren oznaczony na mapie ciemnozielonym kolorem. Młodnik niedawno przecięty i nieoczyszczony. Bieganie zamieniło się w kicanie, kluczenie, skakanie i inne takie. Wreszcie wykicałem z tego terenu i zacząłem wspinać się na wydmę. Z oddali ciut po lewej świecił lampion, więc odruchowo skorygowałem kierunek. Dotarłszy na szczyt zorientowałem się, że niestety świecił lampion płaski;-( Popatrzyłem na mapę – mój powinien być na kopczyku na drugim zboczu wydmy. Nawet jakieś zielone widzę, więc gdzieś tam w lewo bardziej… ale nie, tam kończą się kopczyki. Wracam. O, coś jest. Podbiegam, sprawdzam kod i konsternacja. Ma być 32, a jest 31! Chwila wpatrywania się w papier i zostaje jedyna logiczna decyzja:  sprawdzać na południe. JEST. I kod właściwy. Ale co się naszukałem, to moje! 

Dwójkę trochę przebiegłem, bo był stowarzyszony grzbiecik, ale i tak poszło lepiej niż na jedynkę. Za to trójka już poszła całkiem ładnie, czwórka sprawnie (kogoś tam wyprzedziłem biegnąć na kreskę), a przed piątką zatrzymały mnie gałęzie i młode drzewka z czyszczenia lasu, ze zbyt dużego zagęszczenia drzew, które ostatnio leśnicy ćwiczą zawzięcie w podwarszawskich lasach. Ruszyłem w kierunku piątki, w dół, ostrożnie lawirując pomiędzy leżącymi gałęziami. Już widziałem drogę, za którą teren się poprawiał, jeszcze jeden skok i… trzask. Nie to nie gałąź. To był trzask z mojej prawej kostki! Złapałem się jakiegoś pnia i stanąłem zastanawiając się czy mam jeszcze nogę, czy została te dwa metry z tyłu. Rzut oka – noga się trzyma. Raczej boli. No, dobrze boli! Ale wiem, że skręcenia bolą, ale potem przechodzą (do czasu gdy opuchlizna zacznie boleć). Musiałem wyglądać niewyraźnie, bo dwie osoby przebiegając obok mnie przystawały i pytały się, czy nie potrzebuję pomocy. Jak na razie noga nie odpadła, ustać się na niej dawało (sprawdziłem), a ból powoli słabł, więc podziękowałem za pomoc.

Po 5-ciu punktach głupio wracać, więc po kilku minutach ruszyłem dalej. Ostrożnym spacerkiem. Może i lepiej, bo szóstka była ukryta aż miło. Tak, że lekko przeszedłem, ale w miarę szybko zorientowałem się gdzie jej szukać. Na ósemkę już spróbowałem truchtać. Dawało się po równej drodze i twardym podłożu. Dlatego do PK 9, 10, 11 trochę naokoło, drogami, by znowu nie przedzierać się przez te leżące gałęzie. W drodze na PK 12 doganiam Renatę z Agatą i robimy sobie selfika na trasie;-) 

Koło 14-stki przeganiała mnie gromada ścigantów z Marcinem na czele. Poczułem zew współzawodnictwa i próbowałem biec za Marcinem. Ale co z tego, skoro mistrz przeoczył lampion i pobiegł dalej? Wprawdzie zawrócił, ale chyba spod następnego PK;-) 

Nie zawsze należy biegać za Mistrzem... (fot. K.Galicz)

Dalej trzymając się ścieżek na ile można było i omijając nierówności, zaliczałem kolejne punkty. Na dobiegu do mety nawet ścigałem się z jakimiś zawodnikami z trasy C. Grunt, że udało się zaliczyć całą trasę, ale z czasem „spacerowym”, choć i tak nie byłem wcale taki ostatni;-) 

Pierwotnie miałem w planach spacer z resztą rodziny na drugim etapie TP, ale jak się okazało, TP etap pierwszy i drugi miały synchroniczne, a ja z moją kostką średnio nadawałem się do spacerów - zaliczyłem więc długie oczekiwanie w aucie. Na szczęście w nagrodę za dotarcie do mety dostaliśmy czekoladę z Wedlowskich zapasów, która pozwoliła smacznie wypełnić czas oczekiwania na Agatę z Renatą;-) 

Produkt ratujący życie...

 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz