poniedziałek, 15 marca 2021

WesolInO w duecie.

WesolInO zatrzymało się w drodze na Zielonkę, przypuszczam, że z powodu czynnego poligonu ciągnącego się od Wesołej prawie pod nasz dom. Tym razem biegaliśmy więc w Lesie Sobieskiego. W sumie też blisko, tylko trochę inaczej. Tym razem wyjątkowo byliśmy bez Agaty, która wolała niedzielny Dystans Stołeczny, a dwie imprezy w weekend to dla niej nadmiar szczęścia.

Uszczuplona ekipa.

Moja trasa miała mieć tylko 13 punktów, ale aż 5,4 kilometra.  Ponieważ zawsze robię minimum kilometr wiecej, więc zapowiadało się niezłe bieganie. Jeszcze przed ruszeniem w trasę Tomek straszył mnie moim piątym punktem - dołkiem w środku gęstwiny, bez punktów charakterystycznych w okolicy. Nooo, faktycznie. Nie wyglądało to dobrze.

 
Start.
 
Do pierwszego punktu tylko kilka metrów dawało się pobiec drogą, potem trzeba było już przedzierać się przez krzaki. Las Sobieskiego pod tym względem nie jest najprzyjemniejszy, bo oprócz normalnego leśnego zakrzaczenia, łapie też za nogi jeżynami. Taki wredny! Na szczęście udało mi się wyjść idealnie na punkt i potraktowałam to jaki dobry prognostyk na resztę trasy.
Do dwójki trafiłabym bezproblemowo, bo biegłam przyklejona do kreski i dopiero tuż przed punktem coś mnie zwiodło w lewo. Tak, w lewo! Nie zawsze mam prawoskręty. Na szczęście z daleka zobaczyłam jakieś dziewczę znikające w dołku, więc zwróciłam się we właściwą stronę.
Na trójkę był już dłuższy przebieg, leciałam na azymut znowu niemal po prostej, tyle, że ta prosta biegła jakoś na lewo od kreski. Tym sposobem przebiegłam punkt i to nawet w dość bliskiej odległości. Szybko zorientowałam się, że jestem za daleko i zawróciłam. Znowu od porażki wyratowała mnie ta sama zawodniczka co poprzednio. Z jednej strony to fajnie, z drugiej coś czułam, że mamy zbliżone tempo i będziemy sobie deptać po piętach, a za tym nie przepadam. Do czwórki biegłyśmy różnymi wariantami, ale znowu spotkałyśmy się na punkcie. Zaczęła zawiązywać się między nami nić porozumienia i już uśmiechałyśmy się do siebie.Do piątki biegłyśmy drogą, ale moje tempo było trochę niższe i kiedy weszłam w las już jej nie zobaczyłam. Skupiłam się więc na mapie i kompasie, bo to przecież ten punkt, przed którym ostrzegał Tomek. Wyszłam idealnie na lampion. Mojej rywalki nigdzie nie było widać, założyłam więc, że pewnie jest już gdzieś dalej. Za piątką usłyszałam jakieś poruszenie w krzalach i nagle, kilka metrów przede mną przebiegło ogromne stado dzików. Małe warchlaczki były takie urocze, ale bynajmniej nie dążyłam do bliższej znajomości. Trochę mnie to spotkanie zdekoncentrowało i zamiast dalej lecieć po kresce, zaczęłam  odbijać w prawo. Znowu minęłam punkt, ale szybko zauważyłam błąd i zaczęłam wracać. Naprzeciwko pojawiła się nieodstępna koleżanka i nawet zawołała mnie do lampionu. Nie pamiętam czy od tego punktu, czy od któregoś następnego zaczęłyśmy biec razem, a nawet dokonałyśmy oficjalnej prezentacji. Przy okazji okazało się, że Monika była jedną z osób, które uprowadziły mój plecak i kurtkę na którymś treningu ZZK:-) 
Co dwie głowy to nie jedna, co dwie pary oczu, to nie jedna i w razie potrzeby czesania też w dwie osoby łatwiej. Na wszystkie kolejne punkty biegłyśmy jak po sznurku, raz jedna szybciej wypatrzyła lampion, raz druga, ale współpraca była wzorcowa:-) Przed trzynastką zaczęłam wymiękać. Kondycyjnie. Jednak Monika w bieganiu jest ciut silniejsza i w końcu zostałam w tyle, zachęcając ją żeby leciała w swoim tempie. Na mecie, ku mojemu zdziwieniu okazało się, że mam minimalnie lepszy czas od niej. Musiała zaliczyć jakąś wpadkę na samym początku trasy. Gdybym jednak nie miała motywacji w jej osobie, na pewno biegłabym dużo wolniej. Jeszcze bardziej zdziwiłam się kiedy zobaczyłam wyniki. Zajęłam trzecie miejsce! No dobra, konkurencji było mało, ale zawszeć co podium, to podium. Zwłaszcza, że w moim przypadku to przecież ewenement przyrodniczy:-)

Nasz duet na mecie.
 
Na metę dobiegłam ledwo żywa i zanim poszłam się sczytywać, musiałam chwilę posiedzieć, bo aż było mi niedobrze z wysiłku. A znowuż nie zależało mi, żeby tak dosłownie dać z siebie wszystko:-) Do powrotu Tomka zdążyłam ochłonąć, a on ze swojej trasy wrócił średnio zadowolony, bo zaliczył dwie wpadki. Bywa i tak.
A tak ładnie po kreskach biegałam:


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz