środa, 16 marca 2022

Macierowe Bagno niemal uszło mi na sucho.

Tydzień temu, w sobotę Tomek ganiał Prymulka, a ja początkowo planowałam  zaliczyć FalInO, ale jakoś nie wyszło. Do kolejnej soboty byłam więc już orientacyjnie wyposzczona i na WesolInO jechałam pełna entuzjazmu. Nie żebym planowała jakieś niebotyczne wyczyny, ale co człowiek pobiega, to jego. 
Biegać mieliśmy w okolicy Macierowego Bagna, ale organizator zapewniał, że będzie sucho. 
Na starcie dowiedzieliśmy się, że na punktach mogą być odmienne kody na stojaku i puszce, więc bardzo starałam się zapamiętać sobie tę informację, żeby potem przy lampionie nie zgłupieć, jak zobaczę te dziwy.

Porządna informacja na stojaku startowym wieszana przez organizatorów.

Kiedy już ustaliłam kierunki świata i zorientowałam mapę, ruszyłam w las. Początkowo ścieżką, a od skrzyżowania na azymut.

 Start
 
Jedynki o mało nie ominęłam, bo ja biegłam tam, gdzie była zaznaczona na mapie, a ona stała tam, gdzie stała. Na szczęście mignął mi pomarańczowy kolor, więc to ułatwiło trafienie. Oczywiście skrupulatnie sprawdziłam kod na puszce.
Dwójka i trójka poszły gładko, a na końcówce drogi do czwórki władowałam się w bagno. Trochę mnie zniosło w prawo i zamiast biec między podmokłym, ja oczywiście pakowałam się w sam środek. Kiedy już nie było żadnej możliwości ominięcia wody, wycofałam się i postanowiłam obejść bokiem. Bok okazał się właściwą drogą i wkrótce dosłownie wlazłam na lampion.
Dalsza część trasy poszła już bez niespodzianek, chociaż nie wszystkie punkty stały idealnie tam, gdzie skazywała mapa, ale na szczęście tam, gdzie ja szłam. Bo aczkolwiek nawigacja szła mi bardzo dobrze, to bieganie już tradycyjnie słabiej, szczególnie, że teren był wydmowy. Między PK 9 a 10 spotkałam Tomka i radośnie mu pomachałam zza drzew.
 
 Spieszę na PK 10
 
Przed trzynastką dopadło mnie jakieś dziewczę, z rozwianym włosem, obłędem w oczach i pytaniem na ustach, czy wiem, gdzie jesteśmy. Zasadniczo wiedziałam i ochoczo podzieliłam się wiedzą. No, to byłyśmy bardzo, bardzo daleko od miejsca, gdzie koleżanka powinna aktualnie przebywać. Tuż za punktem trzynastym kolejna zawodniczka poprosiła o ratunek, ale byłyśmy niemal na punkcie, więc można uznać, że w sumie to trafiła.
Ja zaś drobną wpadkę zaliczyłam na ostatnim punkcie. Tak się jakoś rozkojarzyłam, że coraz bardziej oddalałam się od kreski, oczywiście w prawo. Nawet natrafiłam na jakiś obcy lampion i podbiegłam go obejrzeć, mimo pewności, że to nie może być mój. Kiedy zorientowałam się, że trochę mnie zniosło, nadrobiłam (już na wysokości punktu) w lewo, ale ciut za dużo i poleciałam kawałek za punkt. Dobrze, że nadbiegli inni zawodnicy i naprowadzili mnie swoją obecnością, bo pewnie jeszcze chwilę by mi zeszło z szukaniem.
Na mecie Tomek już czekał, bo mimo, że szło mi nieźle, to jednak bardzo powoli.

 
Meta

 
I pamiątkowa fotka.

Na mecie Tomek od razu zaczął ciągnąć mnie do Andrzeja, bo Andrzej dawał medale. Nie żebym jakoś specjalnie zasłużyła na medal, ale jak dają, to biorę. Okazało się, że to za udział w biegach w Skaryszaku. Ale medal, to medal i nie ma co analizować za co:-)

Za bohaterski udział w BnO.

Cały mój przebieg.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz