Tydzień temu pożegnaliśmy FalIno, a w sobotę odbyło się ostatnie WesolInO. Tym razem biegaliśmy w Wesołej, na starych terenach. Do startu co prawda trzeba było kawałek podejść, ale parkowaliśmy przy starcie biegów górskich.
W sobotę było tak ciepło, że wreszcie wylazłam, z softshella i założyłam kamizelkę, ale tę grubszą jednak.
O, tak było ciepło - wszyscy przed startem porzucali wierzchnią garderobę.
Mapa wyglądała całkiem przyjaźnie, czytelna i przejrzysta - tak jak lubię. Tym razem nawet las i północ znalazłam bez problemu. Szczególnie las - był dookoła.
Do pierwszego punktu ruszyłam dość statecznie, bo musiałam nabrać odwagi do biegu. Jakoś poszło. Las był jeszcze niezaludniony, bo startowaliśmy w awangardzie, więc nikt mnie nie rozpraszał i mogłam nawigować po swojemu. Po swojemu, czyli na azymut przez wszystko co po drodze. Sprawdzało się całkiem dobrze aż do PK 7. Zanim trafiłam na właściwy dołek, zaliczyłam kilka sąsiednich. W razie większych problemów planowałam namierzyć się od pobliskich budynków, ale nie było takiej potrzeby - dołek z lampionem udało się znaleźć.
Dalej znowu szło jak po sznurku, tyle że powolutku, no bo wydma. Poza tym w lesie było tak przyjemnie, że w sumie żal było się spieszyć. Przy PK 12 spotkałam Tomka i mam udokumentowane podbijanie punktu.
PK 12.
Od dwunastki do mety było już niedaleko. Jeszcze przy PK 14 musiałam dobrze wysilić wzrok, żeby wypatrzyć lampion, bo ciut zniosło mnie w prawo, ale nawet trudno nazwać to jakimś szukaniem punktu. Ot, rozglądnięcie się. Na dobiegu do mety znacząco przyspieszyła, no bo wiecie - do filmu jakoś to musi wyglądać:-) Gdybym całą trasę tak przebiegła, to ho, ho - pierwsze miejsce gwarantowane.
Dobieg do mety.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz