W niedzielę miała odbyć się 3 runda WMTour, ale w ostatniej chwili organizator odwołał imprezę. Jak wiadomo przyroda nie lubi próżni, więc nie minęła dłuższa chwila i jak królik z kapelusza wyskoczyły ZZK w Olszewnicy. Nam pasują każde zawody, wiec od razu zgłosiliśmy akces.
Mapa nazywała się Niewiadoma, ale jaka to tam niewiadoma, jeśli już nie raz tam się biegało. Mimo to kiedy stanęłam przy starcie, w żaden sposób nie mogłam zlokalizować północy i lasu. To znaczy żeby to co na mapie, było zgodne z tym, co przed oczami. Tak to mniej więcej wyglądało:
Tam jest las kochanie!
W końcu znalazła się i północ i las i ruszyłam. W okolicach drugiego punktu, który nota bene nie stał prawidłowo, ale i tak na niego wyszłam, dogonił mnie Tomek. Potem razem biegliśmy do PK 3, PK 4 i jeszcze kawałek dalej, ale przed piątką nasze trasy się rozeszły.
Widzę lampion!
Ledwo rozstałam się z Tomkiem, a już wkrótce biegłam w towarzystwie Hani. Pewnie każda z nas się łudziła, że jakoś uda się tę drugą zgubić i w efekcie raz jedna była pierwsza na kolejnym punkcie, raz druga.
Przy dwunastce Hania była pierwsza i już z daleka było widać, że coś jest nie tak. Nigdzie nie było widać lampionu, a wyszłyśmy niezależnie w to samo miejsce. Po chwili dołączył do nas jeszcze Mateusz, więc wyglądało, że jednak szukamy w dobrym miejscu. Cóż, rozstawiaczowi punktów coś się najwyraźniej pokiełbasiło i postawił lampion nie tam, gdzie powinien. Po dwunastce nasze drogi rozeszły się, bo Hania pobiegła do drogi, a ja, jak zwykle, ruszyłam na azymut. Niestety, ponieważ namierzyłam się ze źle stojącego punktu, zamiast biec po linii, leciałam równolegle do niej, ale z przesunięciem na zachód. Tym sposobem trzynastkę trochę przebiegłam i dopiero kiedy górka zaczęła mi się kończyć, zorientowałam się, że jestem za daleko.
Czternastka weszła gładko, zaniepokoił mnie tylko brak Hani, bo nie wiedziałam, czy została w tyle, czy wyprzedziła mnie. Piętnastka stała znowu nie w tym miejscu, co powinna i powtórzyłam manewr z dwunastki, czyli namierzyłam się z niewłaściwego miejsca. Tym sposobem rozminęłam się z szesnastką, ale za to w oddali mignęła mi Hania biegnąca już na kolejny punkt. Z tą szesnastką chwilę mi zeszło, za to kolejne dwa punkty stały gdzie trzeba i były dość proste, bo każdy w pobliżu ścieżki.
Do dziewiętnastki było pod górkę i w zasadzie to już nawet nie próbowałam biec, a jedynie lazłam pocieszając się, że zaraz meta. Jakoś do niej dobrnęłam. Z Hanią oczywiście przegrałam - ona twierdzi, że jej drogowy wariant był lepszy niż mój azymutowy, ale powiedzmy sobie szczerze - biegowo jestem przy niej cienias, bo tam gdzie ja lezę, ona w najgorszym przypadku dziarsko maszeruje.
A tak wygląda mój przebieg:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz