sobota, 28 maja 2022
Jaga Kora po raz czwarty i na pewno nie ostatni.
środa, 18 maja 2022
Test nowych butów czyli Wiosenne 360
Moje ukochane buty umarły. Definitywnie. Kupiłem nowe. Pierwsze były stanowczo za wąskie – musiałem jechać pod Górkę Kazurkę i szukać modelu pasującego do mojej stopy. Coś tam przymierzyłem, dopłaciłem i stałem się posiadaczem obuwia z wyższej półki. Obuwie założyłem w domu, pochodziłem z godzinę – wydają się dobre. Ale warto by je przetestować w walce. Padło na Wiosenne 360.
Lubię Wiosenne 360, bo blisko, bo dużo na BnO i od niego zaczynałem przygodę z dłuższym dystansem (pierwsze 25-tka). Problem w tym, że tydzień po Wiosennym mam Jagę-Korę. Buty obetrą, albo coś przeszarżuję i jestem ugotowany. Niby zapisałem się wcześniej, ale z nastawieniem, że albo wystartuję, albo nie, albo skrócę dystans. Zresztą oprócz butów warto sprawdzić jak idzie na dłuższym dystansie – w tym roku zrobiłem tylko jedną 50-tkę i nie szło mi na niej jakoś szybko . Zapisany – wystartować trzeba. Na Wiosenne zapisała się także Barbara - kobieta po przejściach (tydzień wcześniej biegała 24godzinny rogaining), która ostatnio gustuje w startach w zespole zdecydowanie żeńskim. Umówiliśmy się, że zobaczymy czy uda nam się pokonać cały dystans.
W Osiecku – jak to już tradycyjnie na Wiosennych – wszyscy szukają bazy. „Baza” w osobie organizatora niespiesznie snuje się po terenie i twierdzi, że zaraz wszystko będzie. Mija chwila i powstaje sprawnie nadmuchana brama startowa. Igor pojawia się w wiatach i wydaje chipy SI. TAK – można zrobić 50-tkę na SI! Oczywiście nie wszyscy bywalcy wiedza o co chodzi z chipami, ale daje się to ogarnąć. A kolejka do biura całkiem spora – w zapisach przez długi czas były pustki, ale dobiło w ostatniej chwili uczestników na 25-tkę i trasy rowerowe.
Wreszcie odprawa. Żadnych informacji o bagnach, rzekach do przepłynięcia i innych takich atrakcjach. Jedyną ciekawostką był PK 28, umiejscowiony na nosku, którego poziomnice nie wyszły zupełnie na wydruku mapy głównej. Ilona pokazywała powiększenie na ekranie laptopa i zalecała sfotografowanie sobie tego obrazka telefonem – ot nowoczesność w PMnO;-)
![]() |
O co chodzi z tym PK38 |
Dostaliśmy mapy w ilości hurtowej (3 szt. + opisy na łebka), ustawiliśmy się do zdjęcia i ruszyliśmy lekko spóźnieni. Zgodnie z założeniem, że możemy nie zrobić wszystkiego (dodatkowo nietypowy limit jak na TP50 tylko 9 godzin), zapadła decyzja najpierw BnO (16 PK z BnO + 3 PK z mapy głównej), a na deser pozostałe 6 PK z północnej części mapy głównej. Jak byśmy coś odpuszczali to zyskujemy dużo kilometrów, a tracimy mało niezaliczonych PK.
![]() |
Przed startem - zdjęcie organizatora |
Wybiegamy z Hotelu pod Sosnami i skręcamy w lewo. Razem z nami skręca także bezpośrednia konkurencja czyli Wydry. Wydry to młodość, nadają zabójcze tempo rzędu 5:00 – 5:30min/km. Wstyd zostać w tyle, więc biegniemy. Dziwnie przypomina mi to czwartkowy trening, gdzie biegałem właśnie 5:30 (na tartanie) z tętnem 155 3x10 minut…. PK 40 i wpadamy na pierwszą mapę BnO i biegniemy do PK 54. Wydry gdzieś zniknęły, teren mniej nadający się do szybkiego biegania, czas zwolnić. Na mapie 1:10000 to się inaczej biega. Oszem PK 58 chwilkę szukaliśmy w większym towarzystwie, ale był w promieniu 20 m, tyle że ukryty w jakimś jałowcu. No i jeszcze PK 64 – tu chwilę zeszło nie tylko nam – lampion leżał w niepozornym dołku tak, że stojąc dwa metry od niego, nic nie było widać. A dołków na mapie było znacząco więcej w terenie… W każdym razie co chwila spotykaliśmy konkurencję na punktach. Dopiero po ostatnim na pierwszej mapie PK 61 oderwaliśmy się od konkurencji. Wydry chyba opuściły na początku PK 54 i odbiły w lewo. Przez sprytnie umieszczony „pomiędzy mapami” PK 41 przechodzimy na drugą mapę BnO. Co niektórzy na mecie (z trasy 25km) nie zauważyli tego PK i musieli po niego wracać na koniec;-)
Na drugą mapę BnO wkroczyliśmy już bez towarzystwa, czasami mignął jakiś rowerzysta. I przy PK 50 spotkaliśmy rodzinkę z wózkiem - także uczestników. Odważni! Bo ogólnie sucho i wszędzie mazowieckie piachy w pełnym rozkwicie.
Problemem był przebieg pomiędzy PK 49 i PK 48. Po kresce. Niestety jeżyny po pas. Trzeba było obejść, ale za późno na to wpadliśmy.
![]() |
InOstrada do Górek |
Definitywnie opuszczamy mapy BnO. InOstrada. Rowerzyści, rodziny z dziećmi na krótszych trasach, piknik pod PK 37 w Górkach – pomnikowym dębie. Na liczniku jakieś 19 km i „tylko” 6 lampionów do mety. Wydaje się tak blisko… Mierzymy na mapie – wygląda, że to ok 18 km. Coś krótko – czyżby miało wyjść poniżej 40km? Niemożliwe. Po chwili mierzymy jeszcze raz – nie zauważyliśmy PK 31 w lewym górnym rogu mapy. To zdecydowanie dodaje kilometrów. Ale i tak wyjdzie ciut mniej niż 50 km. Pewno dzięki mapom BnO i chodzeniu „na kreskę” troszkę zyskaliśmy.
PK 38 (ten z niewidocznymi poziomnicami) okazuje się łatwy do znalezienia. Owszem, drogi wokół mało się zgadzały, ale informacja „nosek” wymagała górki, a tych nie było wiele w okolicy. Tu spotykamy osoby idące w przeciwnym kierunku. Mamy 22 km, więc wszystko się zgadza.
Najdłuższy przebieg do PK 33. Udaje się dobrze wynawigować przez Grabiankę. Robi się gorąco – liczyliśmy na jakiś sklep z zimną colą – niestety nic takiego nie widać;-(
PK 33 mulda – piękne obniżenie w jagodowiskach i typowym mazowieckim sosnowym lesie oświetlonym wiosennym słoneczkiem. Dla takich widoków warto startować w 50-tkach!
![]() |
Okolice PK 33 |
PK 32 za Ponurzycą – także sklepu nie udało się znaleźć, a słonko grzeje coraz mocniej. Zostały 3 PK do mety.
Do PK 31 na mapie prowadzi plątanina dróg. Lecimy tą co najbardziej pasuje wg wskazań kompasu. Szeroka, wygodna, tylko trochę piaszczysta. Coraz bardziej piaszczysta. Wygląda jakby „wyorał” ją jakiś spychacz – pionowe różne boki o wysokości 40-50cm, w środku równy piasek. Czasami wręcz zamieciona jakby przejechała po niej brona i Indianie z kocem dla zacierania śladów. Czasami widać ślady koni. I najważniejsze – ten piasek w środku – sypki, głęboki, suchy – grzęźnie się po kostki! Męczarnia! Ale czasami widać ślady tych co podążali w przeciwną stronę – więc wiadomo to najlepsza droga. Chwilami da się iść bokiem, ale jednak większość trasy należy brnąć w tym piachu. Wygląda to jak specjalna droga dla koni – zastanawiam się, czy konikom wygodnie jest biegać po takim piasku…
Uff, wreszcie koniec męczarni. Asfalt – czas wysypać piasek z butów. Mija nas Tomek Pryjma wracający z PK 31 – czyli ma jakieś 2-2,5 km przewagi. Lecimy na PK 31. Okazuje się, że jest to wieża widokowa w rezerwacie Całowanie. Trzeba kiedyś tu wrócić pozwiedzać, bo wygląda całkiem fajnie. Wracając z wieży spotykamy Marcina Krasuskiego pędzącego na rowerze. Trasa rowerowa jest silnie obsadzona – takie małe rowerowe MP. Zastanawiamy się czy wygra, jak zwykle, Piotr Buciak (na Mazowszu zwykle deklasuje rywali), czy może Marcin Krasuski pokaże swoją orientalistyczną siłę? A może Darek Bogumił?
Dalej już zupełnie banalne punkty. Asfalt, droga leśna, wiadukt pod torami i PK 35. Tyle że wszystkie drogi leśne mocno piaszczyste. To męczy i zniechęca do biegania. Jak widać spokojnie damy radę zaliczyć wszystkie PK i to w niezłym czasie – gdzieś koło 7 godzin. Buty nie obcierają, więc jest fajnie.
![]() |
Klubowy kilometr: 44,44 |
Jeszcze ostatni PK – zakręt rowu. Jest sucho i rów jest suchy. Okoliczna łąka także. Decydujemy się na dobieg do mety po kresce, przez te suche łąki. Znajdujemy drogę, której nie ma na mapie – zawsze to łatwiej. Zegarek wskazuje 7 godzinę, wbiegamy na teren hotelu. Sprint do dmuchańca z metą i odpikanie końca. Zegar wskazuje 7 godzin i naście sekund. Skoro start był odtrąbiony z około minutowym opóźnieniem rzeczywisty czas poniżej 7 godzin. No, no - rekord świata;-)
![]() |
Meta - zegar chodzi w swoim rytmie;-) |
Barbara jest bezsprzecznie pierwszą kobietą na mecie. Ja jestem zdaje się czwarty, to także nieźle. Obiadek, puchar dla Barbary i zbieramy się do domu. Na metę dobiegają kolejni, jak już wyjeżdżamy wpadają na metę Wydry.
Następnego dnia wychodzi, że jednak jestem na podium. Zwycięzca okazuje się nie zauważył PK 31 na mapie (pisałem, że my także w pierwszej chwili go nie zauważyliśmy) i go pominął. Teraz czeka mnie, jak i resztę podium, procedura rotacji trofeów i dyplomów;-) Jak już dotrze do mnie odpowiedni zestaw, pochwalę się zdjęciem z pucharem;-)
A wszystko można obejrzeć w TV:
środa, 11 maja 2022
A miało być tak pięknie… czyli UNTS CUP 2022
Kolejny weekend po Bukowa Cup. Renata ucieka do Raju (Słowackiego), ja zapisuję się na UNTS Cup. Niby impreza regionalna (taka o randze 0,7), a tu zapisanych ze 150 osób…
Sobota - dwa biegi w miejscu specyficznym, tam gdzie rok temu na Mistrzostwach Polski gubiliśmy się po nocy w bagniskach i pokopalnianych kopczykach. Czas poznać te miejsca za dnia;-).
Dojazd - o dziwo bez korków, ale na miejscu nie ma już gdzie zaparkować: autokary, samochody, piknik niczym przedłużona majówka - jak to na zawodach na orientację. Nie ma agrafek i numerów przypinanych do piersi – ot, idziemy na start we właściwej minucie i hulaj dusza;-). Moja minuta to 11:21. Pogoda super, las przy starcie super – wszystko super. Staruję razem z Mateuszem.
![]() |
Wchodzimy do boksu startowego |
Ustaliliśmy, że jego pierwszy PK to mój drugi. Oba obok siebie zresztą. Staram się biec mniej więcej za nim, ale cóż- Mateusz to inna liga i stanowczo mniejszy PESEL;-). Przebiegam linię energetyczną, przecinam jakieś ścieżki, wreszcie wyraźniejsza droga i szukam jaru. Niby jest jakieś obniżenie, ale jakieś takie łagodne i coś za bardzo w prawo. Ale cóż pozostaje - skręcam i szukam lampionu. Efekt jest taki, że wracam do linii energetycznej. Patrzę uważniej na mapę (wzrok już nie ten), dostrzegam że po drodze jest kilka nibyścieżek, których wcześniej nie dostrzegłem i po prostu szukałem lampionu za blisko. Można powiedzieć, że już po rywalizacji - lista startujących w mojej kategorii wiekowej jest dość imponująca i te kilka minut straty jest nie do odrobienia.
![]() |
Tak szukałem PK1 |
PK 2 - malownicze skałki, do PK 3 za bardzo się rozpędzam i przebiegam ścieżkę – dogania i przegania mnie konkurencja startująca po mnie. Do PK 5 znosi mnie z azymutu – kolejne strata;-( Nie mogę trafić w PK 7 - coś mnie dzisiaj znosi z azymutu jak pijaną kurę;-(. Do PK 8 postanawiam drogami – przy tym znoszeniu powinno być szybciej – tyle, że na ścieżkach mnie także znosi i dodaję kolejne niepotrzebne minuty:-( Spotykam grupę błąkających się bezradnie mundurowych. Bo dzisiaj rozgrywane są także mistrzostwa służb mundurowych w BnO. Część startujących wyraźnie z łapanki: na starcie tłumaczyli im do czego służy kompas, jak czytać mapę, ale jak widomo jedno tłumaczenie nie wystarcza. Niestety, nie wystarcza pokazanie takiemu zawodnikowi palcem na mapie gdzie jesteśmy – dochodzą do tego pytania: „Czy piątka to w prawo, czy w lewo? A szóstka?”
PK 9 - wkraczamy w pogórnicze kopce i doły pełne wody. PK 10 ma być tuż obok. Ustawiam kompas i podbiegam w kierunku przez niego wskazywanym. Jest kopczyk, nie ma lampionu. Na sąsiednim także. Szukam w grupie. Właściwie to co chwila ktoś się pojawia z obłędem w oczach rzucając numer lampionu z nadzieją, że ktoś go znalazł. Płonna ta nadzieja. My znajdujemy, tylko jakieś nie nasze. Dopiero czesząc wszystko w akcie desperacji znajdujemy ten właściwy – a był tuż obok, tyle że ukryty za jakimś zwalonym drzewem;-)
![]() |
Tak szukałem PK10 |
Na kolejne PK azymutem i tradycyjnie mnie znosi raz w lewo, raz w prawo… rozregulowałem się całkowicie. Docieram na metę, sczytuję się, a tu NKL. Ominąłem PK 6 – był tuż obok PK 5 na bardzo podobnym elemencie i paluszek mi się „omsknął” i przeoczyłem, choć przebiegałem kilka metrów od lampionu. Szkoda;-( Choć i tak przy tej ilości pomyłek byłbym prawie na szarym końcu;-( Zamiast nominalnych 4,3 km przebiegłem prawie dziewięć!
![]() |
Start sztafet - zastanawialiśmy się czy ktoś wbiegnie w tłum na zakręcie... |
Trochę odpoczynku, obiad i czas na etap 2. Start i meta w bazie, bo połączony ze sztafetami WOM i mundurowymi. Staruje jako drugi w swojej kategorii. Nie lubię jak mnie wszyscy gonią (i przeganiają).
![]() |
Do boxu startowego w doborowym towarzystwie |
Mapa taka „mikroskopijna” i teren pełen sławetnych kopczyków pokopalnianych i dziur z wodą. Będzie się działo! Najpierw ruszyły sztafety, ja jakieś 10 minut później. Wokół krzaki i las mało przebieżny. Biegnę ścieżką ze wszystkimi, ale kierunek jakiś nie taki. Pojawiają się kopczyki. Jestem jednak za bardzo na wschód. Odbijam, ale strata ze 2 minuty – to może być decydujące przy middlu.
![]() |
Tak to jest biec za tłumem - po "tej drugiej" ścieżce |
Dalej idzie fajnie aż do PK 6. PK 6 na terenie usianym niebieskimi kropkami. Znowu zawodzi kompas - pakuję się w mokre i kolejne 4 minuty straty zanim przebrnę przez bagnisko.
Kilka kolejnych PK ścigam się z Piotrkiem z M45. Niby dobrze, ale te 6 minut straty… Po drodze lampion o kodzie 132, tuż obok PK 10 z etapu pierwszego. Szukając PK 10 na etapie 1 znalazłem znacznik pod ten lampion z etapu drugiego teraz było znacznie łatwiej. Efekt - miejsce szóste. Gdyby nie było tych dwóch wtop, byłaby szansa na walkę o podium. Grunt, że nie ma NKL-ki. Jutro się odgryzę.
Dzień drugi – niedziela. Nowa mapa i to w „moim mieście”. Niby 15 km od domu, ale to jednak „mój las”. Stanowczo wolę lasy przebieżne – w trudnym terenie, nauczony doświadczeniem, nie biegam po gałęziach – wolę przegrać, niż znowu uszkodzić sobie kostkę.
![]() |
Widok na pusty jeszcze start E3 |
Staruję w drugiej minucie startowej. Las jeszcze niewydeptany. Ruszam z jakimiś dzieciakami. Lekkie zawahanie przez PK 1, ale idzie dobrze. Tak lubię - jestem sam w lesie. I taki zadowolony biegnę, aż przychodzi PK 7.
![]() |
Taki las lubię.... |
Znaczy, nie trafiam na PK 7, ale na PK 8. Wrrr. Wracam szybciutko na siódemkę i znowu na ósemkę po własnych śladach. Ustawiam azymut i na PK 9. I znowu nie trafiam. Gorzej, że na nic nie trafiam. Błąkam się bezradny niczym zawodnik ze służb mundurowych z w sobotę… Wreszcie się lokalizuję i znajduję lampion. Niestety, także konkurencję która wystartowała ze mną.
![]() |
Wtopa na PK 7 i PK 9 |
Dalej biegniemy już w grupie. Późniejsza analiza międzyczasów wskazuje, że do PK 7 biegłem na 3-cim miejscu i co najmniej tak dobiegłbym do mety.
Stanowczo UNTS CUP należy uznać z potrójną porażkę;-(
niedziela, 8 maja 2022
Bukowa Cup - etap 5, czyli spacerkiem i na luzie.
piątek, 6 maja 2022
Bukowa Cup - etap 4, czyli padam do nóżek.
czwartek, 5 maja 2022
Bukowa Cup - etap 3, czyli slalom między karpami.
Z lampionem rozminęłam się na metry i zawędrowałam niemal pod szóstkę. Oprócz mnie czesało jeszcze kilka osób oraz fotograf, który chciał się ustawić przy punkcie. Wracając spod szóstki znowu przeszłam rzut beretem od piątki i powędrowałam dla odmiany w przeciwnym kierunku. W końcu ktoś trafił na właściwą karpę i radosna wieść rozeszła się lotem błyskawicy. Nakierowana przez kogoś, w końcu trafiłam na właściwe miejsce.
Bukowa Cup - etap 2, czyli czym różni się czwórka od startu.
A potem już tylko pod górę.
Kiedy dotarłam na miejsce startu chciałam tylko położyć się i umrzeć i w ogóle w głowie mi nie było wychodzenie na jakiś etap. Miałam dość. Kilka minut, które pozostały do startu trochę zmieniły moje zapatrywania, bo kiedy nieco ochłonęłam i złapałam oddech, postanowiłam jednak spróbować jakoś przeczołgać się do mety przez punkty kontrolne.
Dwójka i trójka były łatwe, przynajmniej nawigacyjnie i poza jednym obejściem płotu dawało się iść po kresce. Do czwórki postanowiłam pobiec drogą do skrzyżowania, skręcić w prawo w ścieżkę, a kiedy ta zacznie zakręcać, lecieć dalej prosto. Tak też zrobiłam. Po zejściu ze ścieżki wdrapywałam się mozolnie pod górę i tylko trochę dziwiłam się dlaczego wszyscy biegną w całkiem inną stronę. Ale ostatecznie tyle jest tych tras, że pewnie punkty są wszędzie. Po drodze wielokrotnie sprawdzałam kierunek, a kiedy byłam już blisko celu ze zgrozą skonstatowałam, że przecież ja wcale nie podążam w kierunku czwórki, tylko w stronę startu. Fakt - cyfra 4 zawiera w swoim znaku graficznym trójkąt podobny do trójkąta startowego, ale żeby oszukać się aż tak??? A to mi mój własny mózg spłatał figla nie rozróżniając wielkości trójkątów. Dobrze, że zorientowałam się w sytuacji przed dotarciem na start, bo byłaby totalna kompromitacja. Szybko zmieniłam kierunek marszu o 90 stopni i pomknęłam w dół do punktu na brzegu bajorka.
Z czwórki ruszyłam na piątkę. Na azymucie miałam teren ogrodzony, postanowiłam więc obejść go z prawej strony. Taki rozmach wzięłam na to obchodzenie, że zamiast zejść w dół do drogi to ja oczywiście utrudniłam sobie życie i zupełnie niepotrzebnie wlazłam na sąsiednią górkę. Zajęło mi to masę czasu, bo byłam już zestresowana sytuacją z czwórką, z lekka zmęczona i pod górę szłam metodą: trzy kroki pod górę, chwila odpoczynku, znowu trzy kroki, odpoczynek. Niby górka nie była jakaś wielka, ale metoda czasochłonna.
Do siódemki poczłapałam po azymucie, powoli ale skutecznie, jeszcze na samej końcówce naprowadzając na punkt jakiegoś zawodnika. Ósemkę zdobyłam wariantem drogowym, co zresztą miało sens, bo teren był mało przebieżny i bardzo nieprzyjazny.
Po chwili po raz drugi tego dnia stanęłam na mecie, tylko tym razem nie miał kto uwiecznić tej chwili. Taka byłam zmarnowana po tym etapie, że zanim ruszyłam do bazy (ponad półtora kilometra) musiałam chwilę posiedzieć i odpocząć. Górki to jednak nie moja bajka.