Ta noga co to mi chciała odpaść i uwięziła mnie w domu, to jednak zdecydowała, że nie odpadnie, więc ja też powzięłam decyzję: wychodzę z ukrycia. Żeby jednak nie przegiąć, na początek wybrałam marsze, a nie biegi, bo to nigdy nic nie wiadomo. Padło na Zimę na Pradze, bo tam dają czekoladę. Do mojego zespołu dołączyła Agata, a Tomek zapisał się na bieg.
Trasa okazała się taka bardziej popularyzatorska i mało wymagająca, ale w sumie na tej imprezie tak powinno być. Bez problemów nawigacyjnych przeszłyśmy całą, choć co prawda zajęło nam to tak dużo czasu, że już Tomek zaczął nas szukać. Szkoda tylko, że mało punktów było w parku, a dużo w mieście. Najtrudniejszym zadaniem okazała się decyzja, czy uschniętą sosnę też wykazać w odpowiedzi na pytanie o ich ilość oraz różne sposoby liczenia lat zamieszkania. Ale w sumie to takie czysto akademickie dywagacje, bo przecież i tak najważniejsza była dobra zabawa. No i ten kupon na czekoladę. Nie zapominajmy o czekoladzie...
Meta!
Cała wesoła ekipa.
Moja noga (przezornie uzbrojona w stabilizator) dała radę, więc chyba zapowiada się powrót do InO, może nawet i biegowego.
Konkurencjo - drżyj!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz