Prymulek to specyficzna impreza. Specyficzna formą i treścią. Jako dziecko Barbary jest odpowiedzią na brak w okolicy dobrych imprez typu TP50. Prymulek nie doczekał się jednak udziału w PMnO, choć technicznie na pewno zasługuje. Pomimo, że na mapie wszystko wygląda prosto i łatwo, na uczestników zawsze czekają jakieś niespodzianki. Raz to była źle wyskalowana mapa i z TP50 zrobiło się TP80, drugim razem trzeba było zabrać ze sobą peryskop… ale zawsze były jakieś zagwozdki nawigacyjne, czy optymalnego wyboru trasy.
Tym razem Prymulek zawitał na zachodnio-północne obrzeża Warszawy. Jak to przy wielkim mieście - nieużytki, zabudowania, sporo "ekologicznych" PK w dołkach, gdzie zbierają się różne okruchy cywilizacji.
Prymulek na pewno ma ciekawą formułę: baza czynna jest zwykle 13 godzin, startujesz kiedy chcesz i masz limit 12 godzin. Jesteś szybszy możesz wystartować później;-) Tym razem było mniej kameralnie. Ale tylko na trasie TP25, która wchodzi do nowego pucharu „połówek”. Na TP50 ciągle jest mniej niż 10 osób.
Co w tym roku było fajnego? Na pewno "Mogiła żołnierza AK". Punkt występujący chyba na wszystkich trasach. Sęk w tym, że na mapie mieliśmy kropkę gdzieś w środku lasu. W lesie oczywiście było więcej dróg niż na mapie. A na drogach drogowskazy "Mogiła AK". Jak się okazało tych mogił było sporo w lesie, a tak ładnie oznaczona chyba tylko jedna. Dołożyli do tego zamieszania swoją cegiełkę lokalni biegacze spotykani w lesie, którzy w dobrej wierze odsyłali do coraz dalszych mogił…
Kolejną specyfiką były płoty. Wiadomo, w okolicach wielkomiejskich płoty wyrastają jak grzyby po deszczu. Za dnia daje się jeszcze płot dostrzec i czasami ominąć. Gorzej po nocy. Gdzieś tam po zmroku przebijałem się przez las do drogi. Na azymucie zachodnim trafiam na płot. Wracam się do poprzecznej drogi i odbijam na północ. Droga kończy się na kolejnym płocie. Słowem wydostanie się ze skrawka lasu na drogę do następnego lasu trochę zajęło. Potem biegnąc drogą, do której chciałem dotrzeć widziałem, że te płoty miały przerwy, ale wypatrzenie ich w świetle latarki było co najmniej ciężkie.
I oczywiście patodeveloperka. Droga z PK 29 na PK 31 prowadziła (na mapie) przez jakieś pola. W praktyce - przez nowo wybudowane osiedle domków jednorodzinnych. Ulice jeszcze niewykończone – krawężniki, szutr i trochę błota. Za domami las. I płot. Płot szczelnie otaczający całe osiedle! Jeden wjazd do setek domów. Wg folderów reklamowych developera – miasto-ogród, w zgodzie z naturą, las i takie hasła. Przy tej ilości domów i mieszkańców jeden wjazd to musi być koszmar. Podobno jest jedna furtka do lasu w otaczającym wszystko płocie, ale jej nie znalazłem. Wściekając się na tego patodevelopera nie dostrzegłem na rozjaśnieniu mapy sugestii, gdzie w płocie może być ta furtka. W efekcie powrót i obieganie naokoło - tak gdzieś z 6 dodatkowych kilometrów w nogach.
Ale takie są uroki długodystansowych imprez na orientację: nieprzewidywalność i przygoda.
Problem był w tym, że ciągle walczę z kontuzją. Liczyłem, że zgodnie z komunikatem technicznym zrobię 50 km, a może mniej i przetestuje jak sprawuje się rozcięgno przy dystansie dłuższym niż 5 km. Wyszło tych kilometrów ponad 60…
Tu można pooglądać przebiegi na Liveloxie, a dla dociekliwych gorący jeszcze filmik na YouTubie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz