We czwartek byliśmy na nowej imprezce BnO - "360 wariantów". To takie nietypowe treningi ze scorelaufem w środku trasy. Scorelauf to w sumie nic nowego, bieganie po mieście też, więc nie widziałam problemu. Może dlatego nie widziałam, że było ciemno, bo trening zaczynał się wieczorem?
Problemy zobaczyłam bardzo szybko - po pierwsze było ciemno, po drugie było ciemno, a po trzecie było ciemno. Po ciemku nie biegałam już sto lat i zupełnie zaskoczyło mnie to, że widoczność jest tylko na kilka metrów, w zależności od mocy czołówki.
Ruszyłam bardzo ostrożnie, ale niepotrzebnie, bo jedynkę znalazłam bez problemu, podobnie dwójkę. Trójka wyglądała na równie łatwą, tyle że nie mogłam jej znaleźć. Do grona poszukiwaczy dołączało coraz więcej osób, w końcu ktoś wyczesał lampion. Niestety - na trójce dogoniła mnie Becia, która wystartowała po mnie i już do samego końca nie udało mi się odrobić straty.
Po trójce już nie miałam problemów z odnalezieniem kolejnych lampionów, ale szło mi dość wolno, no bo ciemno.
W końcu dotarłam do fragmentu ze scorelaufem. Teraz trzeba było pozbierać punkty w sensownej kolejności i oczywiście musiałam coś wykombinować, bo jakże by inaczej. Zaczęłam od lampionu 75 i jako kolejny planowałam, wziąć 77, potem 74, 73, 72, 71 i 76. Nie wiem jakim cudem po wzięciu 75 nagle znalazłam się przy 74. No serio - nie wiem. Szybko przebudowałam w głowie plan i poleciałam na 73, 72, 77. Po 77 zamiast na 76 i 71 po raz drugi pobiegłam na 75 i wcale się tak od razu nie zorientowałam, że już tu byłam.
Po scorelaufie zostały jeszcze cztery normalne punkty i meta, gdzie już czekał Tomek, bo jemu poszło jakby szybciej.
Meta.
I po zawodach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz