Nocna Mila jest dłuższa niż mila dzienna. Wniosek ten wynika z obserwacji, że Nocna ½ mili miała 4,3 km, a dzienna połówka poniżej 4 km. Ja tam lubię taką wersję, bo lubię biegać nocą. Sentyment taki mam od pierwszych zawodów na orientację, którymi były właśnie zawody nocne.
Na Nocną Milę zapisało się znacząco mniej osób niż na wersję poranną. Lenie. Cieniasy;-) (Ci co się nie zapisali).
Centrum zawodów nocą |
Co do organizacji – meta i start w tym samym miejscu. Tylko znacząco mniej PK na mapie – w wersji dziennej miałem 16, a teraz tylko 8. Startowałem samotnie. Znowu pod górkę. Za górką przy lampionie startu sowa. Taka latarkowa świecąca w ciemności oczami. Zresztą cały dobieg obowiązkowy aż świecił od odblasków. Tylko jakby więcej gałęzi pod nogami.
Pierwszy PK na tym samym azymucie co w wersji dziennej tylko… dwa razy dalej. Świadomy porannych doświadczeń i tego, że znosi mnie w lewo, dreptałem ostrożnie. Liczyłem ścieżki, wgłębienia… zdawało mi się, że jestem za daleko, ale nie było ciągle asfaltu i zbocze po prawej się nie kończyło. Wreszcie zaświecił mi odblask w górze – zgodnie z przewidywaniami znowu zboczyłem w lewo. Przy PK dogoniłem poprzedniczkę, która startowała minutę lub dwie wcześniej.
PK 2 to znany rana PK 9. Świadomy jego usytuowania na końcu młodego lasu znalazłem przecinający ten las pas mniej zadrzewiony i na jego końcu skręciłem w prawo. Przede mną kilka osób niepewnie szukało lampionu w innym miejscu.
PK 3 znowu daleki przebieg. Gdzieś tak przy granicy wrzosowisk. Mało punktów charakterystycznych po drodze. Nawet nie pomyślałem o obieganiu drogami. Może byłoby szybciej, ale nie byłoby przygody. Czułem, że znowu znosi mnie w lewo. Gdy wreszcie znalazłem lasek, po kilku krokach w głąb wiedziałem, że muszę skręcić w prawo. Dobrze, że lampion „świecił” z daleka. Z naprzeciwka (od drogi, którą można było obiec) kierunek na lampion wskazywała także grupa czołówek na głowach innych biegaczy. Ja dopadłem lampion pierwszy i pobiegłem dalej. Do drogi, kawałek drogą i dobieg do samego lampionu na azymut. Trafiłem idealnie. Przed samym lampionem przegonił mnie jakiś szybkobiegacz.
Bieganie nocą po lesie jest genialne, gdy nie biegniesz w tramwaju. Gdy nawigujesz sam, a inne światełka są najwyżej gdzieś na granicy zasięgu wzroku. Do PK 5 biegłem znowu samotnie. Na azymut. Na końcu obieganie młodnika i idealne trafienie na punkt. Tuż obok piątki minąłem kogoś, kto wbiegł w las po zachodniej stronie gęstwinki z PK 5. Takie sytuacje są budujące, gdy widzisz, że ktoś szuka punktu nie tam, gdzie trzeba (ale wredny jestem;-).
Do PK 6 drogą, nad łąkami. We mgle. Nad łąkami zaczęła pojawiać się mgła. Na razie niewielka. Sam PK znam z porannego poszukiwania PK 12;-) Teraz było łatwo trafić rozpoznając znajome dołki. A i lampion radośnie świecił z daleka!
Kolej na PK 7 w tych dołkach, co rano szukałem PK 15. Teraz nie dałem się podpuścić budowniczemu trasy. Wybrałem bieg drogą, aż do charakterystycznego rozwidlenia jakieś 100 m od lampionu. Droga wiodła skrajem łąk i mgła gęstniała. Wkrótce widoczność nie przekraczała zasięgu własnego nosa;-) Na szczęście po wbiegnięciu w las mgła cudownie ustąpiła.
Znalezienie dołka na azymut tym razem było pestką. Choć miałem już opracowaną całą strategię przeczesywania terenu, gdybym nie trafił za pierwszym razem, okazało się, że nie będzie trzeba jej użyć.
Został dobieg do ostatniego PK i finisz do mety. Dobiegłem. Jako że startowałem pierwszy w swojej kategorii, musiałem czekać na wynik konkurenta. Niestety znowu mi dołożył, ale tym razem różnica była nieduża, tak w granicach przyzwoitości. Bez tego kataru pewno bym wygrał. Nic, odkuję się następnym razem.
A same zawody – małe, kameralne, ale miłe. Las jaki lubię – do biegania, a nie do czołgania się. Tylko jak zwykle: mija już tydzień, a wyniki na stronę PZOS nie wgranie. Ciekawe czemu np. organizatorzy z zachodniopomorskiego wgrywają wyniki w terminie, a reszta kraju jakoś nie daje rady?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz