niedziela, 15 listopada 2015

Zakończenie Sezonu w RJnO

Zarzekałam się, że nie będę biegać na orientację - biegam. Zarzekałam się, że nie będę jeździć na orientację na rowerze - no to dzisiaj byłam na zakończeniu sezonu w RJnO. Co prawda na początek bez roweru, no ale od czegoś trzeba zacząć. Może jak się kiedyś dorobię sprzętu (czytaj: roweru), to i pojadę, dziś pobiegłam za rowerzystami. Zresztą takich jak ja było więcej, a nawet zaryzykuję stwierdzenie, że rowerzyści byli w mniejszości. Co i nie dziwne, bo rower głównie przeszkadza, zwłaszcza gdy punkty ustawione są w krzaczorach. Mi akurat rower przeszkadza w każdej sytuacji, ale to moja osobnicza przypadłość.
Po odliczeniu od dziesięciu do zera wszyscy ruszyli. Pobiegłam za tłumem niesiona powszechnym entuzjazmem. Przy pierwszym słupku ustawiła się długa kolejka, a co "sprytniejsi" wpychali się siłą, bez godności osobistej. W tym zamieszaniu ledwo zdążyłam wetknąć swoją kartę, ktoś nacisnął spust i tłuszcza odepchnęła mnie od słupka. Na karcie został ledwo widoczny ślad dziurkacza, bo naciskacz słabo się postarał. Trudno - najwyżej mi sędzia nie uzna:-(
Do kolejnego punktu pobiegłam nawigując za uciekającymi plecami T. Biegłam ile fabryka dała, ale ponieważ dała strasznie mało, przy drugim słupku miałam już dosyć i zaczęłam słaniać się na nogach.  A powtarzałam sobie przed imprezą:
- Biegnij powoli, w swoim tempie.
Ale gdzie bym tam mądrego posłuchała...
Na kolejny punkt pobiegłam bardzo, bardzo slow przepuszczając wszystkich, którzy wcześniej byli za moimi plecami. Pod krzyżyk poleciałam przerywanym świńskim truchtem i tylko na widok innych zawodników nieznacznie przyspieszałam - taki odruch. PK 42 teoretycznie wiedziałam gdzie jest, a i tak nie mogłam go znaleźć. Chyba w pięć osób czesaliśmy teren, w końcu udało się. 41 planowo miałam nie zbierać pamiętając problemy z jego znalezieniem w czasie nocnej wyprawy, ale z rozpędu pobiegłam za tłumem. I dobrze, bo punkt za dnia był niemal widoczny ze ścieżki.
Zegarek mówił mi, że połowa czasu minęła; organizm mówił, że limit sił wyczerpany i jadę na rezerwie - nie pozostało więc nic innego jak zacząć zbliżać się do mety.  Wytypowałam sobie punkty zbliżające mnie do niej i powlokłam się dalej.
Na ścieżkę wiodącą do PK 39 nie udało mi się wstrzelić, bo w ogóle liście pozasypywały ścieżki i jak któraś była rzadziej używana, to nie sposób było ją namierzyć. Nie odpuściłam jednak i poleciałam naokoło. Do PK 36 też wolałam nadłożyć drogi niż przedzierać się na azymut przez nieprzyjazny las, potem ruszyłam teoretyczną ścieżką na 37. Gdyby nie kręcący się przy słupku zawodnicy, pewnie w życiu bym go nie znalazła, bo mapa jakoś niespecjalnie pokrywała się z rzeczywistością. A przynajmniej ja nie zauważyłam żadnej zależności między mapą, a terenem. Ponieważ przy PK 37 praktycznie nie było żadnej ścieżki (bo teoretycznie to punkt stał na skrzyżowaniu) postanowiłam jednak skorzystać z kompasu, który do tej pory tylko mi przeszkadzał zahaczając po drodze o wszystkie gałęzie. Niestety - kompas kierował mnie w jeżyny i najmniej przebieżne fragmenty lasu. Po kilku miotnięciach się w prawo, lewo, w górę i dół mapy postanowiłam nadłożyć drogi i oddalając się od mety dojść do ogrodzenia CZD. Nie była to wbrew pozorom głupia decyzja, bo w tym kierunku akurat teren był najlepszy do biegu, a po chwili natrafiłam na ścieżkę.
Nie pamiętałam czy PK 32 zaliczyłam już wcześniej, czy nie, na wszelki wypadek postanowiłam go odpuścić. Ostatecznie miałam się tylko dobrze bawić, a nie zamęczyć się na śmierć.  Widok boiska szkolnego wzruszył mnie niezmiernie, ale nie przełożyło się to na wzrost przyspieszenia. Zresztą byłam i tak piętnaście minut przed końcem limitu czasowego, mogłam się więc nawet czołgać bez szkody dla wyniku. Wkroczyłam więc statecznie jak przystało na starszą panią i powolnym ruchem oddałam kartę startową.
Po chwili zaczęli pojawiać się kolejni zawodnicy, T. ociekający potem i lamentujący, że mógł jeszcze jeden punkt zaliczyć, stowarzyszeni rowerzyści w osobach sióstr M. oraz P. R. i cała reszta.
A potem już tylko towarzysko zostaliśmy na rozdaniu pucharów i medali za cały rowerowy sezon. Tak nam wyszło, że te zawody to jakieś ustawiane musiały być, bo na podium wchodziła co chwilę ta sama grupka osób, tylko zmieniali stopnie. Jakieś rodzinne mafie opanowały te dyscyplinę i niektóre klany wynosiły całe torby cennego kruszcu.

Właśnie pojawiły się wyniki - z zupełnie niezrozumiałych dla mnie przyczyn organizator przydzielił mi trzecie miejsce. Cóż, chyba mnie lubi ....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz