niedziela, 29 listopada 2015

Rzeźbimy PInOkia - cz.1

W piątek urwałam się z roboty godzinę wcześniej, żeby na spokojnie nakarmić dzieci, spakować niezbędne rzeczy i dojechać do Radości na kurs. Oczywiście omal się nie spóźniliśmy, bo korki ciągnęły się wzdłuż, wszerz i w poprzek Warszawy i okolic. I tak okazało się, że jesteśmy jednymi z pierwszych, bo pozostałych uczestników również dotknęły plagi komunikacyjne.
Na miejscu poddaliśmy się procesowi zakwaterowania, który przebiegł w dwóch etapach: najpierw panie na prawo, panowie na lewo (ale my z T. jesteśmy razem spakowani!), a potem panie na prawo, panowie na lewo, a ja i T. pośrodku (ale z dziewczynami już było tak fajnie!).
Punktualnie o 18-tej, przy niewielkiej jeszcze frekwencji, nastąpiło oficjalne rozpoczęcie kursu. Atmosfera była chłodna i żeby temu zaradzić postanowiliśmy na wykłady przenieść się do sali kominkowej. Roztropnie wzięłam ze sobą koc. Kominek kominkiem, a ciepło być musi.
Od pierwszych chwil usiłowaliśmy wycisnąć z prowadzących jakieś konkrety dotyczące egzaminu (typu - czy prawidłowo będzie C A D B, czy raczej C D B A?), nakłanialiśmy mniej i bardziej dyplomatycznie do ujawnienia jeśli już nie odpowiedzi, to chociaż pytań, a oni niezmiennie:
- Na wykładach będzie wszystko powiedziane, słuchajcie i zapamiętujcie.
No, ale jak to? Mamy się uczyć? Tak jak w szkole? - dziwiła się w duchu starsza i dużo starsza część grupy stanowiąca większość na tegorocznym kursie.
W. F. i Z. T. robili co mogli, żeby umilić nam piątkowy wieczór, z nieznanych powodów przyjmując za pewnik, że regulaminy i zasady budowy tras wywołają w nas ekscytację i dostarczą niezapomnianych
wrażeń. Przez grzeczność słuchaliśmy z wypiekami na twarzy, niektórzy nawet posunęli się do tego, że zadawali mniej lub bardziej inteligentne pytania. Z opresji wybawił nas klubowy kolega T. D. dobijając się do drzwi wejściowych. Panowie prowadzący wykłady ustąpili mu miejsca przy rzutniku i .... tu srodze się zawiedliśmy na T. :-( Zamiast po koleżeńsku podyktować nam odpowiedzi na pytania egzaminacyjne, ten zaczął wykład o organizacji imprez. A bo to jedną imprezę mu pomagaliśmy organizować? A kto na ubiegłorocznym "Smoku" nie spał dwie doby? No, kto? Ale - nie! Pytań nie zdradzi! Zabiliśmy go spojrzeniami i odesłali do domu. Po zakończeniu wykładu oczywiście.
Koło północy wreszcie mieliśmy czas na odrobienie zadań domowych.  Czujecie to? ZADAŃ DOMOWYCH! My to mieliśmy do domu jeszcze blisko, ale taki kolega znad morza... W akcie solidarności postanowiliśmy zadania zamiast w domu, zrobić na miejscu. Stowarzysze stowarzyszyli się w naszym pokoju i tu nastąpiła burza mózgów. Burza podsycana była specjalnie spreparowanym ryżem w płynie z owocowymi dodatkami o mocy rozsądnej, acz nie byle jakiej. Zadanie rozpaliło nas do żywego, bo ilość absurdów zgromadzonych na jednej kartce formatu A4 była nieprawdopodobna. Tak nas wciągnęło, że dopiero po długiej chwili uświadomiliśmy sobie co my wyrabiamy - uczymy się! Niestety, było już za późno:-( Wiedza została przyswojona:-(
Z niesmakiem odłożyliśmy nasze zadania domowe, dojedliśmy "ryż", "zakanszając" słodyczami, od których już nas mdliło i towarzystwo zaczęło powoli wymiękać. Kolejny dzień mieliśmy spędzić w lesie i lepiej było się wyspać.

c. d. n.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz