poniedziałek, 23 listopada 2015

Za górami, za lasami ....

Pit-stop trochę nas rozczarował - nie było natrysków, masażysty, gabinetu odnowy biologicznej, nawet zwykłych leżanek nie zapewniono. Być może dlatego nie cieszył się zbytnią popularnością. Okazało się, że jesteśmy drugim, czy trzecim zespołem, który zdecydował się na chwilę odpoczynku. T. to nawet w pierwszym odruchu chciał od razu iść dalej, ale ja dałam się skusić kiełbasą. Niestety, mam słaby kręgosłup moralny i daję się przekupić. Poza tym organizatorzy autentycznie ucieszyli się na nasz widok, co i nie dziwne, bo nudno tak samemu siedzieć przy ognisku i każde nowe towarzystwo wnosi powiew świeżości.  W sensie metaforycznym, bo wprost to trudno o świeżość po kilku godzinach marszu.
Pojedli, popili, posiedzieli i po jakiś 20 minutach uznaliśmy, że pora ruszać dalej. Rok temu, w takim samym momencie, marzyłam żeby ktoś mnie dobił, żebym nie musiała się dłużej męczyć, tym razem jednak wciąż czułam w sobie moc. Jak to się człowiek przez rok potrafi wyrobić. Jeszcze trochę i na ultrasy zacznę chodzić:-)
Do PK 13 było blisko (raptem pół kilometra) i łatwo. To złudzenie bliskości dawała skala drugiej części mapy - 1:25 000. Na papierze to tyci kawałeczek. Pocieszeniem był fakt, że ponad połowę trasy mieliśmy już za sobą.
Druga strona mapy w ogóle wydawała nam się jakby łatwiejsza, a może to my tak się rozkręciliśmy, że nic już nie było nam straszne. Zaczęliśmy też wreszcie chodzić więcej drogami i ścieżkami.
Ta łatwość (najwyraźniej pozorna) nie uchroniła nas od złapania kolejnego stowarzysza - na piętnastce. Teraz T. przekonuje sędziego, autora trasy i kogo się da, że ten stowarzysz, to taki pozorny stowarzysz, bo mapa nie zgadza się ze wzorcówką i lidarem. Czy coś tam, coś tam ...
Coraz częściej spotykaliśmy zespoły z beskidzkiej idące w stronę ogniska. Trochę dziwnie na nas patrzyli, że my w stronę przeciwną, ale nikt nie próbował nas zawrócić. Kiedy z piętnastki wydobyliśmy się na ścieżkę natknęliśmy się na Leśne Dziady. Nie było jednak czasu na wymianę grzeczności i pogaduszki.
Do kolejnego punktu było prosto jak w pysk. I daleko. I pod kłodą narysowaną na mapie czyhała drobna niespodzianka. Po długotrwałych opadach deszczu niespodzianka pewnie mocno by nas wciągnęła (podobno chodzenie po bagnach wciąga), na szczęście było tylko niezwykle malowniczo, nastrojowo i tajemniczo. Idealna scenografia do filmu.
Przed siedemnastką zaczęły boleć mnie przyczepy mięśni pod kolanami, czy co tam człowiek ma w tym miejscu. Nawet miałam zamiar wetrzeć jakieś przeciwbólowe mazidło, ale nie było kiedy, bo szybko, szybko, czasu coraz mniej. Zresztą do wcierania musiałabym się rozebrać, a tu jakiś zespół deptał nam po pietach, to co miałam robić striptiz dla obcych, nie? Pocieszyłam się kawałkiem czekolady i poszłam dalej. PK 17 wisiał po prawej stronie ścieżki, a mi z mapy wychodziło, że ma być po lewej. Dopiero po powrocie do domu, przy świetle dziennym rozwiązałam tajemnicę wędrujących górek - to co brałam za ścieżkę było poziomnicą, a prawdziwej ścieżki do tej pory nie udało mi się znaleźć.
Od osiemnastki zaczęliśmy się z lekka cieszyć, że już blisko. Niczym te szkapy dorożkarskie, co to czując bliskość domu przyspieszają, także i my ruszyliśmy biegiem. Dla moich obolałych nóg była to całkiem miła odmiana, bo podczas biegu pracują inne mięśnie, więc te zmęczone miały chwilę oddechu. A nawet jeśli tak nie jest, to ja w to uwierzyłam, a wiadomo, że wiara czyni cuda. Moja - uzdrowiła nogi.
O dziewiętnastce i dwudziestce nie ma co mówić - lekko, łatwo i przyjemnie. Zupełnie jak w bajce - za siedmioma górami, za siedmioma rzekami, za siedmioma lasami - jednym słowem - pioruńsko daleko!
Przy dwudziestce byliśmy już w lekkich minutach, a do bazy jeszcze ho,ho,ho. Zaczęliśmy więc ucieczkę przed minutami ciężkimi i mimo zmęczenia biegliśmy co sił. Po drodze dopingowały nas mijane zespoły, więc biegliśmy jeszcze szybciej, bo głupio nam było zwolnić:-) Jeszcze tylko rozważaliśmy, czy meta jest usytuowana w drzwiach wejściowych, czy trzeba szukać we wnętrzu, po wysupłaniu się z butów. Organizatorzy nie zawiedli i kartę startową oddaliśmy w wejściu do bazy.

c. d. n.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz