poniedziałek, 12 marca 2018

FalInO ze Street-O

Lubię biegać w Falenicy. A tak konkretnie, to lubię FalInO bo na ogół jest łatwe, przyjemne i na moim poziomie pojmowania orientacji. Do tego lampiony nie są nachalnie skitrane w dołach i chaszczach i praktycznie to wystarczy dobiec mniej więcej w okolice punktu, rozejrzeć się, a lampion sam rzuca się w oczy. Mam nawet takie wrażenie, że lampiony na FalInO są bardziej pomarańczowe niż na innych imprezach, chociaż muszę przyznać, że w sobotę kilka z nich wyraźnie się zeszmaciło i upadło, ale to może stan przejściowy.
Mapę dostaliśmy dość oszczędną, bo tylko na pół kartki, ale wszystko na niej było - wystarczyło wytężyć wzrok. Postanowiłam zacząć od punktu za kościołem i od razu nadziałam się na pogrzeb. Trochę tak głupio było latać dookoła karawanu, ale co było zrobić. Punkt w lasku naprzeciwko kościoła okazał się stać w malowniczym otoczeniu dzikich zwierząt, które chyba od niedawna tam zamieszkały. Fotki zrobiliśmy już po zawodach, ale zwierzaki prezentują się tak:




Potem postanowiłam pobiec w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara i zatoczyć elegancką pętelkę, ale okazało się, że punkty są tak postawione, że trzeba latać zygzakiem. Wybrnęłam w ten sposób: 38, 45, 44, 47, 43, 46, 42, które faktycznie układały się prawie po okręgu, a potem wcięcie w środek mapy. Ponieważ punkty na mapie nie miały kolejnych numerów tylko kody, zaś karta startowa dla odmiany kolejne numery, więc po chwili już nie wiedziałam co mam podbite, a co nie. Tym sposobem punkt 41 podbiłam dwa razy - raz po PK 42, a drugi po PK 40. Nadłożyłam pół kilometra i straciłam parę cennych minut.  
Mój ostatni punkt - 31 był źle postawiony. Najpierw pobiegłam w miejsce zaznaczone na mapie od strony boiska - lampionu nie było, obiegłam więc od strony ulicy, że może jednak stoi na zewnątrz - też nie było. Wracając postanowiłam sprawdzać wszystko jak leci po drodze i od razu przy placu zabaw natknęłam się na lampion z kodem 31. Wbiłam nie zastanawiając się, że nie ma to sensu, a do kolekcji straconych minut doliczyłam kolejne.
Jak by ktoś myślał, że to już koniec atrakcji, to otóż bynajmniej NIE. Czekał nas jeszcze Street-O spreparowany przez Karolinę. Zupełnie zapomniałam, że to też impreza biegana i nie odpoczęłam uczciwie, tylko popędzałam Tomka, żeby iść od razu. Mieliśmy 45 minut na zebranie jak największej ilości punktów. Oczywiście od razu powstał dylemat, od czego zaczynamy i co zbieramy i wydawało się, że sobie zaraz łby na tym tle pourywamy, bo każde chciało w inną stronę, ale trasę chcieliśmy zrobić razem:-) W końcu udało się osiągnąć porozumienie. Trochę nas dziwiło, że punkty z najwyższymi numerami są wszystkie blisko startu/mety, a w ogóle wszystkie PK są wysoko punktowane i nie ma wcale jedynek, dwójek, a najniższa to szóstka. Ale co tam - dziwić się można, a biec trzeba. Wybiegaliśmy taki fantazyjny wzorek, przy czym Tomek zebrał jeszcze dwa punkty więcej niż na tracku, bo ja na widok mety poddałam się i skręciłam do szkoły.


A w ogóle to okazało się, że Karolina zrobiła nas w balona, bo najlepiej było zebrać wszystkie punkty nie patrząc na czas, bo nawet jego spore przekroczenie i tak się opłacało. Tomek wpadł na to dopiero post factum, a mi w zasadzie nie robiło ile zbiorę, bo w końcu to zabawa. Ale jak to jednak trzeba kombinować, a nie lecieć bezmyślnie. Na drugi raz nie damy się nabrać!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz