czwartek, 15 marca 2018

LONG z naddatkiem

Jakoś ciężko biegało mi się w tygodniu, a tu za pasem RDS i trzeba trochę się poruszać. Bieganie na bieżni w siłowni to nie to: gorąco, przeszkadza muzyka, duszno i bieżnia nie lubi zmiennego rytmu kroków. Padło na zawody kontrolne long. Renata wybrała trasę ok. 6 km, to ja zapisałem się na trasę 12 km – powinniśmy przybiec w miarę razem na metę.
Niedziela przywitała nas piękną wiosenną pogodą. Na stracie dobrze ponad setka ludzi! Już w kolejce do zapisów dopadł mnie Andrzej – chciał się zamienić na trasy. Oryginalnie zapisał się na najdłuższą, ale złapał jakąś kontuzję i skracał dystans. Skoro żona zgodziła się poczekać, to nie ma sprawy – wziąłem co dają, znaczy trasę ponad 18 km. Co to jest to 18+1 (1 to prolog sprint) wobec RDS-u?
Mapa wydana – dwustronna. Punktów jak mrówków i motylków także. Pierwszy PK gdzieś na drugim końcu świata – kilka km przebiegu! I to bez żadnej drogi, tylko same coraz mocniej zielone obszary. I tak co najmniej 2 km. Masakra. Ale jeszcze na strat sprint taki około kilometrowy. Miał być masowy ale 130 osób to sporo na taki krótki odcinek. Losowo zostaliśmy podzieleni na dwie grupy, nie wykazałem czujności i załapałem się na tę drugą. Pierwsza z okrzykiem pobiegła w las, a my dostaliśmy zwoje mapki. Takie wielkości paczki papierosów z 7 PK, z tego pierwszy „obowiązkowy”. Wybiła nasza godzina i pobiegliśmy. Za tłumem. Nawet nie było wielkiego tłoku przy pierwszym PK – las fajnie rozbija stawkę, nie tak jak sprinty miejskie.
Prolog zaliczyłem lewoskrętnie i „grzecznie” wróciłem na właściwy start, zamiast skrócić przebieg i od razu biegnąć na  ten odległy PK 1. Po drodze spotkałem grupkę bezskutecznie szukającą jakiegoś PK (potem okazało się, że trasa 12 km miała źle na mapie zaznaczoną lokalizację pierwszego PK – dobrze, że się zamieniłem!) Niedługo potem zaliczyłem pierwszą glebę – niegroźną na szczęście. Chwilę potem drugą – niestety gorszą w skutkach – obiłem i tak obolałe jeszcze po Spacerze z Mapą (i ogólnie bolące) kolano. Dalej trzeba było kuśtykać. A niby zamieniłem się z kontuzjowanym Andrzejem – teraz jesteśmy obydwaj po równi „kontuzjowani” ;-)
Pierwszy PK przestrzeliłem w lewo i wypadłem prawie na PK 2. Bo z jednej strony kompas moscow wskazuje co lubi, a z drugiej strony, jak sprawdziłem po fakcie, północ na mapie nie była północą w terenie i odchylenie zgadza się idealnie;-)  Przy drodze pomiędzy tym PK 2 do właściwego PK 1 z górki zbiegały dwie sarny (czy inna rogacizna – nie rozpoznaję dokładnie) z takim impetem, że mało nie rozdeptały zawodniczki idącej równolegle do mnie, ale na dole wydmy! Jakie to BnO jest niebezpieczne!
Dobra, po łyku wody na PK 1 pobiegłem dalej. Im dalej, tym lepiej szło. Co chwila spotykałem Przemka, który był na trasie najdłuższej, ale wyraźnie miał podobny wariant i tak jakby przewagę jednego PK. Tyle że on był zaopatrzony jak na setkę – stuptuty, picie, wałówka, a ja zaczynałem odczuwać pragnienie. Dobrze, że punkty nie były zdechłe  i opadłe jak na ostatnim FalInO (tam lampiony poniewierały się na dnie dołków). Było kilka PK typu „samotny dołek w rozległym lesie” i bałem się, że jak nie trafię w dołek dokładnie, to będzie czesanie, ale litościwie lampiony świeciły się z daleka. I znowu Przemek przemyka! Co chwilę znosiło mnie w lewo. A najbardziej widowiskowo przy PK 7 - chciałem „obiec” zielone od północy, a w efekcie obiegłem od południa. I PK 9 – niby znany z „prologu”, ale coś mi się pomyliło, znalazłem podobny dołek, ale bez lampionu i zgłupiałem. Praktycznie dobiegłem do startu i jeszcze raz się namierzałem, tym razem skutecznie. PK 10 był inaczej w terenie i inaczej na mapie – szukałem go z rozpędu przy punkcie nawodnieniowym!
Druga strona mapy. Wydawało mi się, że jestem w połowie, ale patrzę, a tu do potwierdzenie PK 11-32! Dwa razy więcej niż na pierwszej stronie!
Nic, trzeba biec. Co tu dużo opisywać – z upływem czasu coraz mniej ludzi w lesie, a nogi pracują coraz wolniej. Na przedostatnim motylku znowu Przemek, ja dopiero ruszam na pętelkę, on wraca. Może jak się postaram, na mecie będziemy razem! Koniec motylka PK 20. Widać go z daleka, więc lecę na skróty. Wykańczające – las z bruzdami i przeskakiwanie z bruzdy na bruzdę daje popalić. Przede mną najdłuższy przebieg na PK 21, czyli moją jedynkę. Wybieram wariant drogowy, trochę naokoło, by ominąć te zielone plamy w środku mapy. I znowu PK z wodą co ratuje życie! Gdzieś w oddali przemyka zielona koszulka – znaczy nie jestem sam! Wracając z motylka widzę zmierzającego do niego jakiegoś zawodnika w czarnym ubraniu – świeżo to on nie wygląda i od razu przyspieszam kroku. Telefon od żony, bo już punkty i metę zwijają – mi zostały jeszcze trzy! Na szczęście ich nie zwinęli!
Tą metę broniła własną piersią Renata! Widać nawet but którym broniła;-)
A metę Moja Druga Połowa, niczym Rejtan, uratowała własną piersią! Okazuje się, że Przemka jeszcze nie ma!
Meta: 14:26:38

Wyniki się drukują

Czyli nie jest źle (miał kilka kilometrów więcej, ale zwykle wyprzedzał mnie znacznie więcej na takim dystansie – a wręcz dublował)! Wydruk dostałem taki niepełny (Renata to miała miejsce, a ja mam czyste godziny podbicia PK) bo komputer się już zwinął. Czas mety 14:26.38 czyli zeszło jakieś 3 godziny i niecałe 3 minuty (startowaliśmy chyba o 11:24 czy jakoś tak) i coś ciut powyżej 20 km. Grunt, że przeżyłem – bo ponoć sporo osób poddało się i nie zaliczyli wszystkiego na dłuższych trasach!
Pomiar śladu GPS wykazuje 20 350 m

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz