Na poprzednim treningu ABC pogubiłam się totalnie, a na mecie opierniczyłam organizatorów za ich oraz za nie ich "przewinienia" na wszystkich imprezach, gdzie mi słabo poszło, toteż miałam lekkie opory przed kolejnym treningiem OK!Sport-u. Przekonała mnie lokalizacja - prawie Falenica, a tam raczej się nie gubię:-)
Dobrze, że organizatorzy przewidzieli zmianę czasu i nie zrobili startu jakimś bladym świtem o 9-tej na przykład, tylko o całkiem ludzkiej godzinie. Tomek oczywiście wybrał trasę najdłuższą, ja zdeklarowałam się na średnią, która i tak była długa, bo ponad 7 km. Już kilka dni przed imprezą zastanawialiśmy się co znaczy "system hand-ident", który zapowiadali organizatorzy. Przekonałam się o tym już na pierwszym punkcie - zamiast lampionu na krzaku zawiązana była zielona taśma, na której dyndał dziurkacz, taki do robienia ozdobnych dziurek w różnych kształtach. Ładnie to potem na karcie startowej wyglądało, ale niektóre dziurkacze były oporne i czasem stałam i stałam na punkcie i nie miałam siły w rękach, żeby go potwierdzić.
Od drugiego punktu zaczynały się tereny podmokłe, a przynajmniej mapa była w tym miejscu prawie cała niebieska. Wybiegając na trasę przypadkiem usłyszałam jak organizatorzy komuś mówili, że jest sucho, postanowiłam więc zaryzykować i lecieć na azymut. Ostatecznie marne 7 kilometrów można i w mokrych butach przebiec. Na szczęście faktycznie bagienka powysychały, nie musiałam więc zawracać sobie głowy obieganiem ich i pilnowaniem ścieżek. Bo ścieżki to albo mi się mylą, albo w terenie jest ich więcej lub mniej niż na mapie.
Trochę bałam się jak poznajduję te wszystkie punkty pozaznaczane na różnych maleńkich popierdółkach typu: mikrogórka, przełączka między mikrogórkami, bliżej nieokreślone miejsce między ścieżką, a poziomnicą, mikroobniżenie terenu, jakiś wypustek poziomnicy, co to nigdy nie wiem, co to oznacza w terenie. Na szczęście mój kompas sprawował się przyzwoicie, pokazywał prawdę i tylko prawdę i naprowadzał niemal w liniach prostych na punkt, albo przynajmniej w jego bliską okolicę. Do tego biegło mi się dobrze, aczkolwiek nie pod każdą górkę dałam radę - czasem przechodziłam do marszu. Niby te górki takie mikre, a jednak...
Na metę przybiegłam przed Tomkiem, chociaż na ogół nawet jeśli on biegnie na dłuższym dystansie, to i tak czeka na mnie. Trochę mnie to zdziwiło, ale pomyślałam sobie:
- Genialna jestem i tyle, pewnie jakąś życiówkę zrobiłam!
Moja "życiówka" dała mi piętnaste miejsce na dwadzieścia pięć startujących osób, z czego pięć nie wzięło wszystkich punktów. Ale i tak jestem bardzo zadowolona z imprezki, a nawet i z wyniku. Ostatecznie nie jestem taka ostatnia:-)
A tak biegałam:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz