Pogoda zrobiła się wiosenna i wreszcie można było pozdejmować z siebie grubsze warstwy, a ja to nawet buty lżejsze ubrałam. Ale to dlatego, że Tomek mi wmówił, że jak będą lżejsze, to pobiegnę szybciej i znowu zrobię życiówkę:-) No to uwierzyłam, bo co mi szkodzi życiówka. Nie żebym się jakoś nastawiała, ale zawsze warto brać pod uwagę.
Ruszyłam dość spokojnym tempem, ale chyba moje spokojne tempo nieco wzrosło, bo długi czas biegłam w sporej grupie, a przeważnie szybko zostaję sama w ogonie peletonu. Cały czas czekałam kiedy dogoni mnie Ania, ale ponieważ jakoś się nie kwapiła, więc podpięłam się pod kogoś innego i pilnowałam żeby zachować stałą odległość. Po pierwszym kółku zdjęłam rękawki i rzuciłam nimi w stronę wolontariuszy licząc, że je zgarną na metę, a kamizelki nie dało się zdjąć, bo zapięłam na niej "numer startowy" z imieniem Łukasz. Szkoda, bo z każdym krokiem robiło się coraz cieplej, a tego nie lubię.
W sobotę wszyscy byliśmy Łukaszami:-)
O dziwo, na ostatnim okrążeniu wcale nie zaczęłam umierać, ale przyspieszyć też nie dałam rady. W sumie to najlepiej idzie mi bieg równym, jednakowym tempem. Jeszcze trochę potrenuję i będzie można metronomy według mnie skalować:-)
Na parkrunie jest miejsce dla każdego!
Zapomniałam sobie włączyć stopera, więc nie wiedziałam jak stoję z czasem, ale wydawało mi się, że całkiem nieźle. Na ostatniej prostej, która pojawiła się nadspodziewanie szybko, usiłowałam trochę przyspieszyć i może z sekundę albo dwie nadrobiłam. Kolejną zyskałam na ostatnich pięćdziesięciu metrach, kiedy już bardzo się sprężyłam i z lekka przyspieszyłam. Tomek od razu zawyrokował, że na pewno jest rekord, ale co miał mówić, skoro mi ten rekord obiecał? :-) Ale miał rację. Poprawiłam się o całe 6 sekund! Jeszcze z miesiąc temu śmiałam się z takich "osiągnięć", a teraz widzę, że 6 sekund to potrafi być bardzo, bardzo dużo.
Jak to punkt widzenia zmienia się wraz z punktem siedzenia, czy raczej biegania...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz