Wielkimi krokami zbliżają się Mistrzostwa Polski w nocnym BnO. Jak zwykle przed imprezami mistrzowskimi następuje wysyp imprez lokalnych – czy to treningowych, czy o statusie Mistrzostw Regionu. U nas pojawiły się Mistrzostwa Mazowsza w nocnym BnO. Jak nic trzeba wystartować, przypomnieć sobie jak to biega się w lesie po nocy, w zespół z dzikimi zwierzętami…
Zawody „tuż pod domem” nawigacja pokazuje 16 minut dojazdu! Miejsce dwukrotnie odwiedzone – raz w czasie Nocnych Manewrów SKPB w 2017, gdzie na okolicznej wydmie długo i namiętnie szukaliśmy lampionu, a drugi raz w ramach Tras na Czasy Zarazy biegaliśmy samodzielnie po tej samej wydmie – choć za dnia. W każdym razie pamiętam z tego miejsca wielką wydmę otoczoną terenami niemiłymi dla przebiegania.
Droga do startu |
Sobota, okolice godziny 19-tej, ciemny las, skręcam z DW 631 w boczną drogą, gdzie roi się od światełek i bezładnie porzuconych samochodów. Porzucam swoje auto i idę w stronę największego światła – namiotu ze startem. Tras jest do wyboru 6. Jako że to Mistrzostwa Mazowsza, startuję w swojej kategorii wiekowej, czyli trasa NM3. Jak przystało na porządne zawody na trasie będzie punkt widokowy – gdzieś tu w okolicach startu, który ja mam potwierdzić dwa razy, a najdłuższe trasy aż 4 razy! Tylko kto będzie dopingował tych na punkcie widokowym, skoro wszyscy będą w lesie?
Światełka koło startu |
I sam namiot startowy |
Wpraszam się na start – na moją trasę nie ma jakiś większych kolejek – mogę startować. Włączam zegarek, latarkę i ruszam.
Najpierw drogą do lampionu START. Potem… dalej drogą aż skończą się chaszcze po lewej;-) Nie ma chaszczy – skręcam…. I za chwilę wpadam w chaszcze, takie których nie ma na mapie;-) Jest górka, za grzbietem ma być polanka z lampionem. Wiadomo, pierwszy punkt jest najtrudniejszy – trzeba „przyzwyczaić się” do mapy, terenu, biegania po nocy. I nauczyć znajdować lampiony. Mi idzie marnie, lampionu nie widać! Polanki są do wyboru i koloru, ale bezlampionowe. Po chwili bezładnego miotania się po poziomnicy decyduję się na zwrot w lewo (z prawej widać jakieś światełka zmierzające od drogi) i okazuje się to dobrą decyzją. Po chwili znajduję pierwszy PK.
Ustawiam kompas na PK 2 i lecę. Rozpoznaję jakiś szczycik widoczny na mapie – znaczy jestem na dobrym kursie. Lampion świeci zresztą z daleka. Nie jest źle!
Teraz wdrapuję się na szczyt wydmy, po którym biegnie jakaś grupa i zbiegam stromo w dół. Pamiętam ten teren z TNCZ jako wyjątkowo mało przebieżny. W nocy jest jeszcze bardziej nieprzebieżny. Taki nisko położony teren podmokły - trawy wysokie na człowieka, sporo chaszczy i bruzdy ukryte w tej trawie, głębokie co najmniej na pół metra. Spróbuj biegać po czymś takim! Ja nie próbuję – brnę przed siebie – starając się wybrać to, co jest równiejsze i mniej zakrzaczone. Zasadniczo szukam obniżenia niby na żółto, czyli niezarośniętego i zakładam, że z góry będzie lepiej widoczne. Z naprzeciwka światełka tych co szukają tego samego. Wiem, że jestem za bardzo w lewo, więc skręcam w prawo i po chwili widzę odblask lampionu!
Uff, dalej znowu na azymut – ma być kolejny punkt na niebieskim, ale za drogą. Przez chwilę wraca normalny las i znowu zaczynają się bruzdy. Jeszcze głębsze. Na ich skraju powinien być lampion. „Biegniemy” grupą – przede mną szybkobiegacz, który pakuje się w te bruzdy i za chwilę grzęźnie w krzakach. Zerkam dokładniej na mapę i stwierdzam, że obejdę ten nieprzyjazny teren brzegiem, bo lampion ma być „na brzegu”. To dobra decyzja – prowadzę resztę grupy do punktu.
Można odetchnąć, teraz przez wydmą powrót do punktu widokowego. Obiegam kolejne podmokłe obniżenie drogą (słyszę jak ktoś przebija się po kresce przez największy gąszcz), skręcam w prawo w pozostałość ścieżki i idealnie znajduję dołek z lampionem. Szybkobiegacz, który mnie wyprzedzał pobiegł gdzieś w bok – albo szuka innego lampionu, albo się zamotał w lesie. Chwilę przed lampionem widzę, że coś w lesie świeci – trochę nie na azymucie i jakoś tak podwójnie. Po chwili światło latarki oświetla śpiącą sarnę ze zdziwieniem patrzącą, co to się w lesie wyprawia.
Wspinam się mozolnie na wydmę – idzie łatwo, bo charakterystyczna rzeźba znowu prowadzi mnie idealnie na lampion.
Teraz w dół, potem pod górkę i mam PK nr 7. Coś podejrzanie dobrze mi idzie!
PK 8 koło startu – najłatwiej dobiec tam drogą. Minimalnie przebiegam dołek z lampionem. Teraz punkt widokowy – najpierw znajduję metę, którą omijam szerokim łukiem i za chwilę mam punkt węzłowy. Czas na drugą stronę lasu. Nie ma tu jakiś spektakularnych wydm, ale jest za to zielono. A zielone na mapie w nocy oznacza niezłą zabawę - nie ma punktów charakterystycznych takich jak rzeźba terenu i każde zboczenie z azymutu może zakończyć się katastrofą.
Próbuję biec ścieżką wypatrzoną na mapie, ale ścieżka po chwili zanika. Brnę przez zielone aż znajduję kolejna ścieżkę wyglądającą znacznie porządniej. Nawigując ścieżkami docieram w okolice 10-tki. Do samego lampionu 100m na azymut przez gęste krzaki. Widzę kilka osób szukających punktu. Rzut oka na mapę i wiem gdzie szukać dołka, wybawiam ich z opresji;-)
11-stka na mapie tuż obok, w terenie wydaje mi się to znacznie dalej niż na mapie.
Las trochę się przerzedza. PK 12, 13, 14 - ścigam się z kimś z innej trasy. PK 15 dość daleko – wybieram wariant „drogowy”. Odliczam odległość i z drogi skręcam w gęstwinę. Trafiam wkrótce na dołek. Nie jestem pewien na który i wybieram „gorszy wariant” – w efekcie nadrabiam ze 20 m po krzakach.
PK 16 na zielonym, można powiedzieć „na niczym”. W nocy przy widoczności w gęstwinie rządu 2-3 metrów znalezienie wzniesienia o wysokości 1 metra i średnicy kilku metrów jest nie lada sztuką. Jakiś młodzieniec rusza ze mną, ale biegnie szybciej i widać jego kompas wskazuje inny kierunek niż mój. Po drodze trafiam na dołek pośrodku przebiegi wiem gdzie jestem, wreszcie trafiam na teren który się ciut podnosi i po prawej (bo ostatnio coś znosi mnie na lewo) wypatruję odblasku. Jest! 16-stka podbita!
Zostały dwa punkty do mety. PK 17 to polanka zaraz za drogą. Jest droga, widzę światełko po lewej kogoś kto stoi w krzakach, a raczej na polance wśród krzaków. To pewno tam – myślę i odbijam w lewo. Owszem jest polanka, ale bez lampionu. Według mapy nie powinno być tu żadnych innych polanek! Jako, że ostatnio znosi mnie w lewo, decyduję się szukać lampionu po prawej. Wędrując ciągiem „nieistniejących” polanek docieram do lampionu - oczywiście umieszczonego w największych chaszczach!
Uff, teraz wybiec z lasu i na metę! Koniec! Prawie godzina na 4,5 km. Rakietą to ja nie jestem.
Odbieram wydruk i widzę, że jestem pierwszy!. Wyprzedziłem głównego konkurenta - Krzysztofa! To już drugi raz na Nocnych Mistrzostwach Mazowsza mi się zdarza - wtedy gdy trasa jest odpowiednio ciężka nawigacyjnie.
Dobra nie ma co szukać przyczyny – grunt, że jestem pierwszy! A tak w ogóle to możecie do mnie mówić „Mistrzu” :-)
I na deser - Livelox
Mistrzu, gratulacje! Podpowiedź proszę jaki masz patent na obliczanie odległości? Kroki liczysz? Czas?
OdpowiedzUsuń