wtorek, 18 października 2022

Oswój Smoka, czyli powrót do korzeni.

Tak ostatnio ciągle tylko biegi i biegi, a wyobraźcie sobie, że tydzień temu wybraliśmy się na marsze. Na orientację oczywiście. Ale też i okazja była niezwykła - 10-lecie naszego Klubu Stowarzysze. W planach było najpierw Oswajanie Smoka na Polu Mokotowskim, a potem impreza w pubie LOLEK.
Trochę się bałam czy my jeszcze odnajdziemy się w tych dziwnych marszowych mapach, ale na szczęście nie było tras TZ (a Tomek na pewno taką by wybrał), tylko jedna TO, czyli taka nie za trudna, nie za łatwa. Teoretycznie oczywiście. Mapa składała się z trzech głównych fragmentów, które miały wspólne części oraz dwunastu mniejszych wycinków, co to też z czymś tam miały się łączyć lub pokrywać, czy co tam jeszcze.
 
Pierwsza strona mapy.
 
Na pierwszy rzut oka nie bardzo ogarnęłam co i jak, a na drugi rzut już nie miałam czasu, bo Tomek rzucił hasło: idziemy! I poszliśmy. Ponieważ na Polu Mokotowskim były już dziesiątki zawodów, więc nawet nie bawiąc się w dopasowywanie wycinków można było na pamięć trafić w niektóre miejsca. Najważniejsze w sumie okazało się wyłapanie wszystkich punktów podwójnych i potrójnych, bo dawało to większy urobek punktów z jednego lampionu. Z całej trasy musieliśmy przynieść określoną liczbę punktów przeliczeniowych i tu totalny szok - Tomek zrezygnował z ich liczenia. Normalnie cud nad Wisłą, pierwszy taki przypadek we wszechświecie. Nie wiem co mu się stało, ale bardzo ucieszyła mnie ta decyzja, bo dla mnie przeliczanie tych punkcików nie ma nic wspólnego z orientacją, a jedynie z matematyką, a matematyki ja nie tykam (jak nie muszę).
 
O, tu teraz chodźmy!
 
Tak więc szliśmy sobie bardzo rekreacyjnie, na zasadzie - co znajdziemy to nasze, resztę olać. Wbrew moim początkowym obawom, przez większość trasy wiedziałam gdzie jestem i co zbieramy i jeszcze udało mi się zidentyfikować kilka punktów. Czyli jednak nie wszystko poszło w zapomnienie.
Zebraliśmy większość punktów po wschodniej stronie Pola Mokotowskiego, a po stronie zachodniej to już nam się za bardzo nie chciało, szczególnie że o dwudziestej było zamknięcie mety, a potem impreza w pubie Lolek. Coś tam oczywiście zgarnęliśmy, ale ja to już się zbytnio nie angażowałam i głównie szłam za Tomkiem. Do najdalszych punktów w ogóle nie doszliśmy, bo w połowie drogi zawróciliśmy na metę nie mając stuprocentowej pewności, czy idziemy w ogóle w stronę tych punktów. Trochę zmyliły nas ponastawiane ogrodzenia no i ciemności.

Oddajemy kartę startową.

Impreza w pubie odbyła się nie z byle jakiego powodu - świętowaliśmy dziesięciolecie naszego Klubu Stowarzysze. Były przemówienia, wspomnienia, życzenia, dyplomy, nagrody i gwóźdź programu - tort ze stosowną dekoracją. Tort był pyszny, a Pani Prezes kroiła tak wielkie kawały, że zatkało nas zupełnie.
 
Rocznicowy tort.
 
Ciekawe czy na następne marsze wybierzemy się z okazji dwudziestolecia Klubu, czy jednak może uda się wcześniej. W sumie warto czasem pogłówkować, żeby trybiki w głowie się nie zastały.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz