środa, 26 października 2022

WOM w Twierdzy Modlin

Znowu mi się zrobiły zaległości, ale już się poprawiam. Tydzień temu (z coraz większym kawałkiem) znowu poczułam w sobie powiew młodości i wzięłam udział w Warszawskiej Olimpiadzie Młodzieży. No dobra, była też druga nazwa - Mistrzostwa Mazowsza, ale wolę WOM. W sobotę biegaliśmy sprint w Twierdzy Modlin, czyli w super fajnym miejscu. Oprócz tego, że jest tam świetna zabudowa i fajne wysokie wały, to przede wszystkim trudno się tam zgubić. Jak się ktoś bardzo uprze, to może i punktu nie znajdzie, ale zgubić się - no, nie da rady. Z takim poczuciem bezpieczeństwa to ja mogę sobie biegać:-)
Start był malowniczo usytuowany w bramie, więc nie było widać gdzie pobiegniemy. Co prawda już było kilka zawodów na tym terenie, ale jak wiadomo, dla mnie za każdym razem teren jest jak nowy, bo zupełnie nie pamiętam poprzednich tras. Pod tym względem to ta moja skleroza nawet ma zalety, bo nawet we własnym ogródku mogę mieć codziennie nowe, nieznane trasy:-) Gdyby mi je ktoś oczywiście chciał przygotować.
 
Klimatyczne miejsce startowe.

Niewiele brakowało, a przebiegłabym pierwszy punkt, bo nie zdążyłam wczuć się w mapę i nie miałam jeszcze wyczucia odległości. Punkt drugi na środku trawnika, przy schodkach - spoko. Trójka przy najbliższej okrągłej budowli - największa niemota by trafiła. Czwórka tuż przed początkiem przejścia na drugą stronę budynku, więc też łatwa, a przy piątce zgłupiałam. Wybiegłam na taras widokowy i zobaczyłam lampion. Nic nie wskazywało, że to mógłby być właściwy, ale odruchowo podbiegłam sprawdzić. To była szóstka. Gdzie więc jest piątka? A do piątki trzeba było zejść po schodkach, w krzaki i dopiero tam skrywał się lampion. Szóstka była mi już znana, a do siódemki pobiegłam dobrze, ale głupio. Zamiast lecieć dużą alejką, to ja zupełnie niepotrzebnie zbiegłam schodkami prawie nad wodę, a potem i tak musiałam wejść na górę. Ponieważ nie chciałam chodzić po krzakach, więc pobiegłam za punkt alejką i zawróciłam na skrzyżowaniu. Jednym słowem - przekombinowałam. Ósemka była łatwa, ale daleko. W sumie w linii prostej to nawet blisko, ale że nie potrafię przeskakiwać budynków, więc z obiegiem było daleko.
Od dziewiątki do trzynastki punkty były łatwe i w bardzo ucywilizowanych miejscach, za to kolejne już były na wałach. Do czternastki pobiegłam za innymi, a że inni pobiegli wyczynowo, czyli na wał, a potem w dół, więc i ja musiałam go zaliczyć. A można było obiec, wcale jakoś specjalnie nie nadkładając. W moim przypadku na pewno byłoby szybciej. Piętnastka u podnóża wału, więc bez wspinaczki, ale za to szesnastka już po drugiej stronie. Tu nawet gdybym chciała, to nie dawało się obiec (to znaczy dawało, ale bardzo, bardzo bez sensu), więc wspięłam się na górę i ostrożnie zlazłam z drugiej strony nawet nie naruszając stabilności mojego zdezelowanego kolana. Siedemnastka i osiemnastka stały już przy alejce dobiegowej do mety, no i w końcu sama meta. Trochę krótko było i czułam pewien niedosyt, no ale sprint to sprint. 
 
Obydwoje już po biegu.
 
W trakcie biegania to tak byłam zajęta bieganiem, że dopiero w domu, na zdjęciach na FB zobaczyłam jak tam było ładnie. I teraz to mi trochę szkoda, że prawie nic na żywo nie zobaczyłam. Następnym razem muszę biegać znacznie wolniej i rozglądać się dookoła.


 Moje lepsze i gorsze warianty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz