WOŚP (podobnie jak w ubiegłych latach) wsparliśmy udziałem w orkiestrowym Dystansie Społecznym. Teren zawodów mały, znany i obiegany, więc żadnych atrakcji nie przewidywałam, ale przecież nie o atrakcje w tym chodziło.
W biurze zawodów.
Załatwiwszy wszystkie formalności udaliśmy się na start. Moja trasa, niby krótka, ale miała aż 24 punkty. W sumie sprint na tym polega. Wszystko po mieście, tylko jeden punkt w "lasku".
Startuję pierwsza.
Nie napiszę, że bieg był nudny, bo to przykrość dla organizatorów, ale słowo daję - nie mam o czym napisać. Punkty były łatwe, przebiegi jednoznaczne, zgubić mi się nie udało i w sumie tylko przebiegając koło mety na PK 7 trzeba było uważać, żeby się za bardzo nie zbliżyć i jej nie podbić. Ale to też trzeba by się było postarać.
Za to nie myślcie sobie, że osiągnęłam jakiś imponujący wynik - co to, to nie - tradycyjnie w dole tabelki. Zasapałam się już w drodze na jedynkę, a potem im bardziej próbowałam biec szybciej, tym efekty były gorsze. Ale podobno, gdy się człowiek spieszy, to się diabeł cieszy. Zresztą fajna imprezka, to trzeba dłużej pobyć. Nawet Tomek swoją dłuższą trasę pokonał szybciej niż ja.
Ale staram się, wciąż się staram.
W kolejce do sczytania czipa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz