Na ZZK w Legionowie mieliśmy obsadzić trzy trasy A, B i C, ale w sobotę po południu Tomek tak się zintegrował ze swoją nową firmą, że oddał jej nawet jedną nogę, a bez nogi biegać trudno. Cóż, w pewnym wieku fikanie na trampolinach i szaleńcze wyścigi na torze przeszkód nie są już odpowiednią rozrywką. Pomimo kontuzji Tomek uznał, że samochód prowadzić da radę, zawiezie nas, a sam sobie przynajmniej popatrzy na las i biegaczy.
Jak obiecał, tak zrobił i dowiózł nas na start.
Wystartowałam pierwsza i ruszyłam nie czekając na Agatę, bo już od startu miałyśmy różne punkty. Moja trasa była lewoskrętna, a Agaty prawoskrętna.
Najpierw ja...
Zaczęło się wygodnie, ścieżką w bliskie okolice punktu. Jeszcze tylko przedrzeć się przez mokradlaną roślinność i punkt zaliczony. Dwójka i trójka już na azymut i podobnie jak jedynka na rowie, a tych w okolicy nie brakowało.
Czwórka była z dość długim dobiegiem i w zasadzie opłacało się pobiec ścieżkami wcale wiele nie nadkładając, a za to ułatwiając sobie życie, ale nie ze mną te numery. Podobnie jak poprzedniego dnia czułam w sobie moc i parłam do przodu nie zawracając sobie głowy ułatwieniami. Piątka blisko. Ciut mnie zniosło w prawo podczas przeprawy przez bagnisko, ale dałam radę. Po piątce złamałam się i pobiegłam ścieżką, bo w sumie to jednak głupio biec równolegle do ścieżki przez krzaki. Można raz, dwa, ale przecież nie za każdym razem. Sześć, siedem, osiem i dziewięć stały na wydmie o bardzo urozmaiconej rzeźbie, ale znalazłam wszystko jak trzeba.
Kolejne punkty były przy moich ulubionych nasypach, na szczęście nie na ich szczytach, tylko w dole. Z trzynastką był lekki problem wynikający ze źle wrysowanej szkółki. Według mapy wyglądało, że punkt już dawno powinien być i wszyscy szukali dużo za wcześnie. Ponieważ była nas spora grupa, więc w końcu ktoś natknął się na właściwy dołek i wieść lotem błyskawicy obiegła teren.
Do mety zostały jeszcze tylko dwa łatwe punkty, za to na dobiegu do mety zniosło mnie wyjątkowo w lewo podczas omijania różnych przeszkód pod nogami.
Meta.
Biegło mi się równie dobrze jak poprzedniego dnia, czułam w sobie moc i prawdę mówiąc spodziewałam się trochę lepszego wyniku. Najwyraźniej jednak moje rywalki i rywale również poczuli moc i wyszło jak wyszło. Ale i tak wydaje mi się, że powrót do w miarę regularnego biegania powoli daje efekty. Bo przyjemność to na pewno!
Taki przebieg.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz