niedziela, 22 grudnia 2024

Noc trwająca dłużej niż powinna czyli 360 Wariantów #5

360 Wariantów to cykl biegów nocnych. Do tej pory trafiałem na edycje miejskie lub prawie miejskie. Tym razem nadszedł czas na zawody w pełni leśne. Las niby znany – Las Sobieskiego. Tyle że to ten kawałek, w którym nic nie ma poza krzakami. Nawet za dnia ciężko trafić na dołek ukryty w gęstwinie dla dzików….. Ale trasa niedługa (6,43km) więc powinno dać się przeżyć – tak myślałem jadąc na start. 

Jak się cieszą organizatorzy z ustawienia PK w lesie...
Na starcie cisza i spokój – jeszcze niewiele osób przybyło do Wesołej. Dopełniłem formalności i ruszyłem na start oddalony o ponad 100 metrów. Znalazłem clear i pobiegłem po mapę. Po chwili ruszyłem. Pognałem ścieżką w kierunku PK 1, potem skręciłem w lewo i po chwili wbiłem się w krzaki szukając dołka z lampionem. No cóż, była granica kultur, nawet był jakiś dołek bez lampionu. Rozpocząłem krążenie w poszukiwaniu celu. Wokoło przybywało światełek krążących podobnie jak ja bez celu, a niby w jego poszukiwaniu;-) W moich poszukiwaniach cofnąłem się prawie do drogi i dzięki charakterystycznej górce i dołkom namierzyłem się na PK 1. Tyle, że chip coś nie chciał zapikać jak powinien. Uświadomiłem sobie, że nie odbiłem checka, a może nawet i startu. Nie zostało mi nic innego jak zrobić zwrot w tył i wrócić na start. Tak nadrobiłem 1400 m – dobra, powiedzmy, że to rozgrzewka. 

Tym razem dokładnie robiąc clear/check/start ruszyłem znowu w trasę. „Wściekłość zaślepiła mnie” jak to się mówi i ruszyłem nie tą ścieżką co trzeba. Oczywiście nie zadawałem sobie z tego sprawy, tylko dziwiłem się lekko, czemu ta ścieżka jest taka „niewyraźna” w terenie i ginie gdzieś w krzakach prowadząc w niezbyt właściwym kierunku. Nie było już sensu po raz trzeci wracać się na start, więc obrałem azymut i ruszyłem przez krzaki. Azymut jak to azymut – w efekcie w krzaki z dołkiem PK 1 wbiłem się za wcześnie, choć wydawało mi się że jestem w dobrym miejscu. Chwila szukania (znowu w doborowym towarzystwie), ale wreszcie dostrzegłem znajome wgłębienie z lampionem. 

No zapowiada się nieźle – jeśli każdego lampionu będę tyle szukał… 

PK 2 przebiegłem, bo mnie coś zniosło na prawo, dlatego dalej ruszyłem ścieżką. Wkroczyłem na obszar scorelaufu. Nie wiem czy wybrałem wariant optymalny, ale wolałem taki, gdzie łatwo się namierzyć z charakterystycznego miejsca na lampion. Najpierw wbiegam na górę po PK 71, potem już bezpiecznie ścieżką na PK 42, a potem 73. Dalej trzymając się ścieżek do PK 74. PK 75 na azymut. Trafiłem idealnie, choć sam lampion stał „na niczym” – jakaś górka, która w terenie po nocy jest niezauważalna. Także na PK 76 trafiłem bez problemu. Poczułem się uskrzydlony. PK 42 i PK 44 umocniły mnie w moim samozadowoleniu. Jedyny zgrzyt to kolejność zaliczania PK – na początku spojrzałem, że „wylot” ze scorelaufu jest na dole mapy, ale jak spojrzałem dokładniej był to DRUGI wylot ze scorelaufua. Tak drugi, bo wredny budowniczy wymyślił, że scorelauf przebiegniemy dwa razy: raz pomiędzy PK 2 a PK 12, a drugi pomiędzy PK 17 a PK 27. To co na mapie wziąłem za „wylot” ze scorealfa to był PK 17… Słowem trochę nadrobiłem kilometrażu, ale za to porządną drogą. 

Do PK 12 starałem się biec jak najdalej drogą, a potem przebieżnym (w/g mapy) lasem. Wiadomo – w świetle latarek prawie każdy las jest nieprzebieżny, a na tej mapie „białe” nie oznacza braku zarośli – są po prostu ciut mniejsze;-) W każdym razie na PK 12 trafiłem bezbłędnie, co mnie aż zdziwiło. Skoro tak, to PK 13 powinno być łatwizną. Pamiętam te dołki z jakiegoś Teamowgo biegania- za dnia szukało się dość długo. Ale co tam, jestem mistrzem kompasu! Idę, lezę, przedzieram się przez krzaki zapatrzony w kompas. Odległość jest, ale nie ma nic, co by zwiastowało obecność punktu, albo choć mniej zielonego koloru na mapie. Nic z tego. Zrezygnowany obieram azymut na wschód (tam musi być jakaś cywilizacja!) zresztą tam są jakieś światełka. W najgorszym razie dotrę na PK 1 i z niego się namierzę. Wcześniej spotykam grupę poszukujących mojej trzynastki – oni wskazują zupełnie inny kierunek gdzie ich zdaniem może ukrywać się lampion. Oczywiście błędny;-). Wpadam na dołek, jeden, drugi, trzeci, sprawdzam na mapie jest takie miejsce, całkiem niedaleko od PK 13! Jestem w domu! Za chwile mam poszukiwany lampion! 

PK 14 jest niedaleko, ale znowu w środku zielonego. Znowu się przedzieram, lezę, chaszczuję. Napotykam jakiś dołek bez lampionu. Nie ma na mapie żadnych innych dołków w okolicy gdzie powinienem być. Jestem trochę zdezorientowany. Idę przed siebie – najwyżej odmierzę się od ścieżki. Trafiam na kolejne dołki – o takie coś jest na mapie! Znajduję wreszcie PK 14. 

Teraz musi być lepiej. Biegnę na kolejny PK 15. I na koniec znowu go nie znajduję. Jakiś tramwaj z psami czesze teren wokoło. Wiadomo, tramwaj szybciej przeczesz teren i oni znajdują. Stanowczo koniec biegania na azymut! Na szczęście PK 16 i PK 17 są przy drogach. Po raz dugi wbiegam na scorelauf. Powinno być łatwiej, bo raz już to przebiegałem. Zaliczam po kolei PK 43, 44, 73, 74, 77 praktycznie drogami. Na PK 75 niewielki odcinek na azymut – jakieś 150 m. I tu zaczyna się tragedia godna pióra Szekspira. 

Oczywiście nie znajduję lampionu. Ze śladu wynika, że przebiegłem 10 m od niego. Pewno z tej strony akurat odblask był niewidoczny. W każdym razie przebiegłem i po chwili poszukiwań ruszyłem na PK 76, by z niego precyzyjnie odmierzyć się na poszukiwany lampion. Odmierzałem się precyzyjnie, ale cóż z tego – nie trafiłem. Im bardziej szukałem lampionu, tym bardziej nie mogłem go znaleźć. Chwilami miałem wizję, że zostanę w tym lesie, aż organizatorzy przyjdą zbierać lampiony i wtedy mnie uratują…. Potem jeszcze raz wróciłem na PK 76 i po raz kolejny próbowałem się bezskutecznie namierzyć. Wreszcie zbiegł ktoś z góry (z PK 71) i jakoś wspólnie znaleźliśmy lampion. 

Poszukiwanie PK 75 (ten drugi scorelauf)
Zniechęcony pobiegłem dalej. Asekuracyjnie. 

Przy PK 28 spotkałem Malwinę. Ona jakoś tak wystartowała chwilę po mnie (tzn. po moim drugim starcie). Była zdziwiona trudnością trasy (podobnie jak i ja, choć może to nie trudność trasy, tylko marny zawodnik ze mnie:-). Oj, marny będzie mój wynik. Razem dobiegliśmy do mety, którą także chwilkę trzeba było szukać. 

Z falstartem, z nominalnych 6,3 km wyszło mi… ponad 12. Aż strach pomyśleć co wyszło by mi z trasy dłuższej np. 9-cio kilometrowej;-) 


 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz