piątek, 20 marca 2015

COŚ, czyli Co Odbiło Ślimakowi?

W ramach protestu przeciwko TZ oraz w ramach relaksu po nocnych Budach, na Cosia poszłam na TP.
T. był twardy i nie zniżył lotów.
Trochę miałam stracha tak iść całkiem samotnie, ale postanowiłam wzbić się na szczyty heroizmu. Już pierwszego punktu nie udało mi się znaleźć. Spora grupa młodzieży kręciła się po skrzyżowaniu równie bezskutecznie jak ja, ale nie wydawało mi się żeby lampion mógł zginąć już na samym początku imprezy. Na wszelki wypadek nic nie wpisałam w kartę, bo punkt blisko bazy, więc jeszcze można sprawdzić w drodze powrotnej.
Postanowiłam najpierw zgarnąć punkty z dolnej części skorupy ślimaka, a potem to się zobaczy. Planowanie nie jest moją najmocniejszą stroną, a zasada, że jakoś to będzie na ogół sprawdza mi się w życiu. Takoż i tym razem się stało. W odpowiednim momencie samo rzuciło mi się w oczy, że P pokrywa się z R, mogłam więc zrobić lewą stronę nogi . Prawą stronę nogi, a właściwie głowę też udało się przypasować, no bo umówmy się, TP dramatycznie trudne nie jest. Bez przydziału został mi tylko punkt D. Pewnie bym go gdzieś przypasowała, gdybym była w stanie w ogóle cokolwiek na nim dojrzeć. Ale spokojnie - już wysłałam córkę na studia optometryczne i jak skończy, to dobierze mi taaakie okulary, że mapa to mi już w ogóle nie będzie potrzebna!
Trochę miałam stracha w okolicach PK B, bo miejscowi urządzili sobie w krzakach zakrapianą imprezkę i nawet zastanawiałam się, czy nie odpuścić tej części mapy, ale jakoś chyłkiem, boczkiem, ukradkiem, przy zgaszonej czołówce przesmyknęłam się obok nich. Za to innych panów, równie wesołych, to ja przestraszyłam swoim nadejściem. Jeden z nich zerwał się z okrzykiem:
- Policja!
Drugi go uspokoił:
- Nie, tu takie chodzą z latarkami.
Ostatniego punktu, podobnie jak pierwszego, nie udało się znaleźć - jakoś okolicznej ludności lampiony najwidoczniej przeszkadzały, albo może chcieli mieć na własność.
Trochę problemu miałam też z zadaniem 1. Jak zaczęłam przeliczać parokroki na metry, a potem to na odległość zmierzoną linijką na mapie, to wyszedł mi jakiś piętrowy wzór, który przepisałam z mapy na kartę (do tego chyba niedokładnie), bo nijak bez kalkulatora nie szło tego policzyć. Matematyka nie jest moją najmocniejsza stroną, do tego w stresowych warunkach. W domu dokonałam ponownego pomiaru, bo coś mi nie grało i okazało się, że mierzyłam nie w centymetrach, tylko nie wiem w czym, bo złą podziałkę przyłożyłam. A wystarczyłoby nie robić tylu tych podziałek na jednym kompasie, to nie - byle człowiekowi życie zatruć!
Na mecie okazało się, że T. jeszcze nie ma. Dłuuugo czekałam, w końcu pojawił się zły, zdegustowany, samokrytyczny i w ogóle....
A mówiłam, że lepiej iść na TP!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz