niedziela, 22 marca 2015

ZAW-OR 2015

Rano obudziłam się z bólem całego człowieka, a za oknem leżał śnieg.Wyjazd na zawody wydał mi się przerażającą perspektywą. Zakopałam się w łóżku pod kołdrą i kocem i miałam cichą nadzieję, że T. jakoś mnie przeoczy i pojedzie sam. Próżne nadzieje:-(
Zostałam wysupłana z kokonu i postawiona do pionu.
Wbrew pozorom potem było coraz lepiej. Okazało się, że słonko świeci, ptaszki śpiewają i w ogóle zapowiada się piękny (aczkolwiek chłodny) dzień.
Na start przybyliśmy wcześnie, bo T. jednak postanowił pobiec, choćby na najkrótszą trasę. Ja w tym temacie stanowczo odmówiłam współpracy (ból człowieka), a ogląd mapy na którą pobiegł T. tylko utwierdził mnie w słuszności tej decyzji. Podczas gdy on biegał, ja uzupełniałam biurokrację w książeczkach i poleżakowałam w autku, aby nie wytracić resztek sił.
Mapa pierwszego etapu niezbyt bogata w szczegóły, a do tego jej aktualność sięgała ponad dwudziestu lat wstecz. W sumie dobrze, że T. się przeleciał po okolicy, bo miał ogólne rozeznanie jak wygląda teren. Dzięki temu szybko dopasował jeden z wycinków, ja wypatrzyłam drugi i mogliśmy ruszyć. Z całego etapu to chyba zadanie było najtrudniejsze, bo nie wiedzieć czemu, autor mapy założył, że pójdziemy na PK 1 od szlabanu po znakach turystycznych, które mieliśmy policzyć, a nie na przykład prosto od startu azymutem. Zabronione nie było. Dla świętego spokoju polecieliśmy pod ten szlaban, chociaż wcale nie było po drodze, no ale niech już ma.
Drugi raz autor zrobił nam psikusa przy strumyku. Okazało się, że taki wąski jak myśleliśmy to ten strumyk nie jest i nie da się go przekroczyć w dowolnym miejscu - trzeba szukać mostka. Nam akurat się trafił zwalony pień, po którym przeszliśmy, ale niektórzy sporo nadkładali drogi.  Z niecałych czterech nominalnych kilometrów zrobiło nam się pięć z małym hakiem - można więc powiedzieć, że przeszliśmy trasę bardzo optymalnie jak na nasze możliwości.
Po etapie dziesięć minut odpoczynku i kolejny. Siedząc na ławeczce patrzyliśmy jak tezety składają i składają swoją trasę i cieszyliśmy się, że my tym razem na TU. Dziesięć minut minęło i wystartowaliśmy. Trudny etap jak na TU - pomyśleliśmy, ale bywa i tak. Wróciliśmy na ławkę i zaczęli składać jaja. To znaczy nie w sensie dosłownym - jaja mieliśmy na mapie. Te biało-czarno-zielone poszły szybko, bo jakoś od razu rzuciły mi się w oczy części wspólne, T. ogarnął mniej więcej te żółte i ruszyliśmy. Zebraliśmy PK 1, poszli dalej na PK 2 i tam spotkaliśmy A. N. i M. P. z tezetów. Rzut oka na ich mapę wywołał w nas konsternację - identyczna! Drugi rzut upewnił nas w tym. Przez pomyłkę na starcie dostaliśmy mapę tezetowską! Cóż było robić? Wróciliśmy na start drugiego etapu złożyć reklamację.
Po chwili odpoczynku i zadośćuczynieniu w cukierkach ruszyliśmy już na właściwy etap. Po rozpracowaniu mapy TZ, nasza wydała nam się banalnie prosta. Ustaliliśmy marszrutę i poszli. Ponieważ na TZ wciąż byliśmy wystartowani, robiliśmy synchronicznie oba etapy. Nawet praktyczne rozwiązanie - dwa zaliczone, a chodzenia niewiele więcej niż na jeden:-) Co prawda z trzech kilometrów zrobiło nam się sześć, ale w to wliczone jest całe zamieszanie z mapami i powrót na start. Tak gdzieś za połową etapu poczułam, że tracę siły. Zmęczenie poskutkowało zawieszeniem wszelkich czynności poznawczych, zdałam się więc całkowicie na T. i starałam się jedynie nie zostawać w tyle. Ostatnie kilkadziesiąt metrów do mety udało nam się nawet podbiec, aczkolwiek nie wspominam tej chwili ze szczególnym sentymentem.
Tak jak konie po galopie trzeba rozstępować, tak my dla odpoczynku po zawodach poszliśmy jeszcze na cmentarz na groby bliskich, no bo skoro już byliśmy przy bramie, to trudno żeby nie. Odległość, która zawsze wydawała nam się stanowczo za duża, tym razem była jakoś dziwnie mała i łatwa do pokonania.

Rok temu, na ZAW-ORze po raz pierwszy wygraliśmy zawody - w kategorii TP. Wtedy za nic nie uwierzyłabym, że rok później będę robić jednocześnie TU i TZ za jednym podejściem:-)
Strach pomyśleć, co będzie za kolejny rok!

1 komentarz:

  1. Rok temu ZAW-OR był naszym drugim InO, a pierwszym w pełni świadomym (tzn. po przeczytaniu przepisów)

    OdpowiedzUsuń