sobota, 6 lipca 2024

Korona Mazowsza czyli Popowo z porażką zapisaną w gwiazdach.

O ile w Nieporęcie dokuczał mi tylko jeden pośladek i jedno udo, to już przed kolejnymi zawodami czułam oba pośladki. Ale, ale... Nie będzie d..a mną rządzić! Może biegać się nie da, ale wziąć udział zawsze można. I oczywiście pojechałam do Popowa na Koronę Mazowsza.
Pierwszy raz Popowo poszło mi fatalnie, drugi raz bardzo dobrze (oczywiście mowa o części nawigacyjnej, nie biegowej), więc teraz znowu wypadało trochę się pogubić. Ale co tam - będzie, co będzie.

Gotowi do startu.
 
Start z dołka na górce i od razu kłody pod nogi i to dosłownie, co widać na fotce poniżej.

Start!
 
Pierwszy punkt był blisko i nie wyglądał na skomplikowany, tyle tylko, że lampion był niezauważalny dla osoby nadchodzącej od startu. Spokojnie przeszłam obok dołka, nawet zaglądając do niego i poszłam dalej. Po jakimś czasie spojrzałam za siebie i dopiero wtedy dojrzałam kolorową szmatkę. Ufff... udało się.
Nie wiem jakim cudem przeszłam dwójkę, bo przecież musiałam zauważyć ścieżkę, której nie powinnam przekraczać. A jednak... Na szczęście było się skąd namierzyć i wszystko skończyło się dobrze. Ale skoro już dwa pierwsze punkty nie chciały wchodzić, to co będzie dalej?

PK 2

Sprężyłam się i trzy kolejne zaliczyłam bezbłędnie. A potem kompas przestał ze mną współpracować. Szłam jak mi pokazywał i byłam coraz bardziej na prawo. Z punktem rozminęłam się w sporej odległości, doszłam do drogi (więc przynajmniej wiedziałam, że jestem za daleko) i zawróciłam. To, że zawróciłam oczywiście wcale nie znaczyło, że poszłam od razu we właściwe miejsce i znalazłam lampion. Bynajmniej. Zaliczyłam jeszcze pętelkę po okolicy zanim los uznał, że dość mnie już doświadczył i można poluzować.

Oporny PK 6

Do siódemki szłam dziwnie, ale skutecznie. Zresztą trudno by było przeoczyć jeziorko, nawet jeśli bardzo, bardzo wyschło. No to nie przeoczyłam. Ósemka i dziewiątka poszły też dobrze, a potem znowu poniosło mnie w prawo, hen, hen za punkt. Jak by nie wystarczyło, że miałam problemy z chodzeniem (nie wspominając o bieganiu), to jeszcze kompas pokazywał swoje, mapa swoje, a teren jeszcze coś innego. Normalnie plaga niepowodzeń.

Za dużo tych wykrotów.
 
Przed jedenastką spotkałam Tomka  i byłam pewna, że czeka specjalnie na mnie, że już skończył swój bieg i chce mi zrobić fotki metowe. Zupełnie umknął mi fakt, że do mety to mam jeszcze oprócz jedenastki trzy kolejne punkty. Kurcze, oprócz rwy, niewspółpracującego kompasu i mapy to jeszcze jakieś zaburzenia umysłowe mi się doczepiły.

Tak ładnie pozowałam myśląc, że to już końcówka.

Na szczęście wszystkie niedyspozycje (oprócz fizycznych) nagle przeszły mi jak ręką odjął i kolejne trzy punkty zdobyłam w rewelacyjnie dobrym (pod względem nawigacji) stylu. Na metę też traflam po kresce.
I nie można tak było cały czas? No, ale skoro teraz była kolej na Popowo z porażką, to w sumie nie miałam na to wpływu. Co zapisane w gwiazdach, to zapisane. Za to następne Popowo powinno być dla mnie rewelacyjne. Tylko ile będę na nie czekać?

Moja trasa - wzloty i upadki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz