poniedziałek, 2 stycznia 2017

Jeszcze sylwestrowo czyli piechotą do Nowego Roku

Zeszły rok Tomek postanowił pożegnać długim spacerem, ja tam wolałam się wyspać.

W przeddzień Sylwestra dostaliśmy e-maila z propozycją sylwestrowego spaceru. Tak około 15 km po puszczy Kampinoskiej, bo ktoś chciał zdobyć punkty do odznaki Miłośnika Puszczy Kampinoskiej. Ja wprawdzie takich odznak nie zbieram, ale czemu nie zmienić codziennego biegania na spacer? Po cichu zadałem Pani Prezes pytanie czy by czasem w ramach treningu nie przebiec tego spaceru, ale z różnych powodów wyszło, że biegać nie wypada, za to znalazła się za to całkiem nowa i i pachnąca świeżością trasa TRInO wokół cmentarza w Palmirach.
Moja Druga Połowa, jakoś ostatnio nie gustuje w tak długich marszach więc pojechałem sam.
Już przy walce z automatem do biletów znalazła mnie wesoła grupa uczestników racząca się poranną kawą. Po chwili w sześcioosobowym składzie wsiedliśmy w autobus do Truskawia.
  Jako ten nie jeżdżący na co dzień ZTM musiałem stoczyć nierówną walkę z kasownikiem, co zajęło mi mniej więcej połowę czasu przejazdu. Jak to wiele można się nauczyć w czasie wycieczek do Kampinosu!
Las przywitał nas jakimś wielkim zgromadzeniem zbliżonym do dogrekingu. Pieski ubrane w różne modne ciuszki (ot, choćby w takie z logo Adidasa) zbierały się do drogi w całkiem sporej grupie przy wiatach na skraju lasu. Naszej grupce udało się pójść przodem. Ale nie na długo. Wejścia do puszczy broniło rozlewisko.

Próbowaliśmy obejść z lewej i z prawej, ale przejścia nie było. Przez środek rzuconych było kilka oblodzonych patyków, a moczyć buty na starcie nie jest wcale fajnie. Po chwili dywagacji B. utorowała drogę dzięki nowym nieprzemakalnym bucikom i przeszła na drugą stronę. Po doświadczeniach z Wilgi Orient poszedłem jako drugi. Udało się! Po drugiej (znaczy po pierwszej) stronie rozlewiska zgromadził się już spory, zaskoczony tłum. Dołączyli biegacze i towarzystwo szczekające. Powoli i ostrożnie udało się naszej grupce przeprawić. Nawet jakiegoś biegacza uratowaliśmy rzucając mu „kłody pod nogi”.
Na szczęście to była jedyna przeprawa. Potem ruszyliśmy pięknym, lekko zmrożonym lasem pięknie oświetlonym porannym słońcem. Zbieracze odznak nie przepuścili żadnej tablicy informacyjnej – fotografowali wszystko jak leci, a to do odznaki przyrodnika, a to do odznaki tablic, a to do odznaki. Której jeszcze nie ma. Biedne karty pamięci, że musza przechowywać tyle bezużytecznych obrazków;-)
Droga do cmentarza minęła niezauważalnie. Tu nastąpiło pewne rozbicie grupy – większość poszła testować TRInO, a
  organizatorka A. N. stanowczo odmówiła szukania PK i poszła opalać się na ławeczki. Na szczęście TRInO było niezbyt długie, więc po posiłku ruszyliśmy w drogę powrotną. Po drodze miały być jeszcze dwa kesze, a wiadomo zbieracz odznak wszelakich takiej okazji nie przepuści. Po jedną skrytkę musieliśmy spuścić A. N. na linach w czeluście podziemi, na szczęście zapobiegliwie zabrałem za sobą latarkę. Drugi kesz „przy Jeżyku” okazał się całkiem fajny – przekopaliśmy teren przy wszystkich „brzozososnach” zanim znaleźliśmy tą właściwą kępę drzew. Całkiem fajne te kesze – może czas zacząć je kolekcjonować? Tylko muszę składaną saperkę kupić by w przyszłości nie ryć rękami;-)

Nieco dalej, już całkiem blisko docelowych Łomianek, był jeszcze jeden „podwójny” PK z TRInO. Połowa z nas poszła go znaleźć, połowa została na skrzyżowaniu zajęta pogaduszkami. Po znalezieniu i spisaniu tego co trzeba, wysłaliśmy „umyślnego” (a właściwe umyślną) by sprowadziła resztą grupy (z przywódczynią na czele) na właściwy (czarny szlak). Czekamy, czekamy i nic. Po kilkunastu minutach wyjęliśmy telefon i zadzwoniliśmy. Okazało się, że poszli „w tą drugą właściwą stronę”. Ale udało się ich zawrócić. Niestety, nie było już szans zdążyć na planowany autobus;-( Poszliśmy więc na „dalszy przystanek” zamiast marznąć w Łomiankach. Zresztą Monice nie pasowała jakaś nieokrągła ilość kilometrów na liczniku. W efekcie wyszło 22 km i godzina spóźnienia. Ale było całkiem fajnie. Polecam takie spacery w KPNie!

6 komentarzy:

  1. Dogreking? To znaczy, że:
    1) Dog zjadł rekina?
    2) Rekin zjadł doga albo hot doga (choć pewnie nie w takiej temperaturze vel tempurze)?
    3) Dog udawał greka?
    4) Rekin udawał greka albo doga?
    5) Uprawialiście greking albo gadaliście po grecku?

    Oczekuję z niecierpliwością wyjaśnienia nr 6 :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Poza hot dogami i rekinem po grecku chciałem na łamach pierwszego noworocznego wpisu życzyć (sobie?) mnóstwo wpisów na tymże Blogu oraz deklarować jego poparcie :)
    Szczęśliwego piśmiennego Nowego Roku :)
    A dla niepiśmiennych miłego czytania :)

    OdpowiedzUsuń
  3. To jest oczywista oczywistość- jeśli "Dog" (znaczy pies) zje (np. na drugie śniadanie lub przystawkę) literkę "t" to mamy "Dogreking":-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Szczerze, to nawet nie zwróciłem uwagi na brak "t", bo co się będziesz dzielił połową inicjału, ale samo słowo mi się spodobało :)
    Pominąłem kilka innych opcji :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Niektóre z tych psów miały kły niczym rekiny...

    OdpowiedzUsuń