czwartek, 12 stycznia 2017

Warszawa Nocą

Znowu ominęła mnie Warszawa Nocą, ale nie z niechęci do biegania, tylko z niechęci do uchodzenia za patologię, co to się własnym dzieckiem nie interesuje i na wywiadówki nie chodzi. Ale jak mi Tomek opowiedział jak było i pokazał mapę, to jednak wyszło, że wybrałam lepszy kawałek tortu:-)


Panie – za czym ta kolejka?
Warszawa Nocą. A konkretniej AWF nocą. Pomimo wszechogarniającego społeczeństwo amoku smogowego - tłum dopisał.
Przy wejściu spotkałem już Pawła R., z którym zaliczyłem kilka PK do TRInA na terenie AWF. Zmarznięci dotarliśmy do bazy.

Zapewne z powodu bitych ostatnio rekordów zimna zafundowano nam luksusowy start w ogrzewanym pomieszczeniu.
Potem wybieg przez drzwi, które było trzeba otworzyć, rozminąć się w nich z osobami statecznie wchodzącymi do budynku, a potem zbiec po całkiem sporych, szerokich, betonowych schodach. Oczywiście oblodzonych. Z perspektywy obserwującego wyglądało to fajnie – opisane powyżej utrudnienia powodowały, że start wcale normalnego startu BnO nie przypominał, gdy wszyscy statecznym i ostrożnym spacerowym krokiem pokonywali pierwsze metry po „wybiegnięciu” z boksu startowego;-). Tym razem miałem start pod koniec stawki, ok 19:30. Gdy dostałem mapę już niewiele osób zostało na starcie. Najpierw ostrożne wyjście. Potem obieganie jakichś taśm, którymi drogę na skróty do lampionu START nam zagrodzili. Jak zwykle dla mnie początek najtrudniejszy. Nie dość, że mapa wielkości dobrego obrusu (A3) niczym żagiel łopotała na wietrze i nie szło jej złożyć, to zanim ogarnąłem gdzie jest ten start, zeszło mi ponad dwie minuty. Dalej powinno iść lepiej. Ale wcale nie szło. Na śliskich uliczkach którymi próbowałem biec nogi rozjeżdżały się na boki. Ale nie tylko moje nogi - większość „sunęła” niczym łyżwiarze po śliskiej nawierzchni. Po pewnym czasie odkryłem, że lepiej biegać poza drogami, ale do tego czasu kilka razy dałem się wymanewrować mapie na manowce (a bardziej innym zawodnikom, który ślizgali się przede mną, a ja jak głupi za nimi biegłem) i lampionom, które zręczni ukrywały się w krzakach. Fajnie zaczęło być dopiero w lesie. Tu można było pobiec. A PK z elementami odblaskowymi to to, co lubię – w porównaniu z nocnymi treningami na słupkach ZPK – ideał. Wreszcie udało mi się oderwać od depczącej po piętach konkurencji na tym najdłuższym przebiegu, który zafundowali nam organizatorzy. Wszystko byłoby idealnie gdybym nie zgapił się na przedostatnim punkcie i zaliczył bliższy kontakt z lodem pokrywającym uliczkę. Jednak się pozbierałem i dotarłem do mety.
A na mecie….. kolejka jak do mięsnego w latach mojej młodości. I to kolejka wcale nie wyglądała na zmniejszająca się. Wręcz przeciwnie - ogonek coraz bardziej zakręcał. A całkiem niedaleko przed sobą widziałem osoby startujące prawie 30 minut przede mną! Wreszcie głuchy telefon przekazał, że „system padł” i są problemy z wydrukami. Praktycznie zdążyłem wyschnąć, zanim kolejka się rozładowała. Oczywiście wyników on-line brak i nie wiadomo czy dobrze, czy źle mi poszło. Ma to swoją zaletę, bo gdy nic nie wiadomo to jestem potencjalnym zwycięzcą!;-)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz