piątek, 13 stycznia 2017

Łodź zdobyta!


Znowu Tomek znienacka urwał się na bieganie, a żebym za nim czasem nie poleciała, to uciekł aż do Łodzi.

Popłynęliśmy

Konkretnie to do Łodzi i to samochodem. Bo mało było nam biegania po śliskich schodach na AWF-ie. Umówiliśmy się w czwórkę: 3 szt. „profesjonalistów” i jedna „zuchwała”. Ponoć „dzień bez TRInO to dzień stracony” – więc jak można się domyśleć wyjechaliśmy ciut wcześniej, by przed publikacją przetestować nowe TRInO po Księżym Młynie. Wyjeżdżając z Warszawy zostawiliśmy troszkę śniegu. Takie pojedyncze cm. W czasie drogi wprawdzie z nieba coś leciało, bardziej mokre niż białe, ale tak za Grodziskiem ilość białego puchu na polach była bliska zeru. Ucieszyliśmy się, że tym razem nie będzie ślisko. Niestety – gdy już zjechaliśmy do Łodzi na poboczach pojawiły się zwały śniegu. Takie prawie jak za Zimy Stulecia (no może przesadzam, ale całkiem pokaźne). Udało się zaparkować w jakiejś zaspie przy wejściu do bazy.  TRInO w dłoń i poszliśmy na rekonesans, licząc że zapoznamy się z terenem zawodów. Bardzo fajna okolica. Takie rewitalizowane tereny poprzemysłowe.
 Baza. Formalności i te sprawy. Oczekiwanie na minutę zerową. Dylemat czy zastosować rozgrzewkę na zewnątrz (do dojścia na start ok 200m), czy nowatorską metodę - rozgrzewać się przez założenie czapki, zapięcie bluzy i przytulenia do kaloryfera. Wybraliśmy to drugie. Najpierw poszła Barbara z Anią. Mniejsza frekwencja niż na Warszawie Nocą, więc znacząco większe interwały między zawodnikami. Ja miałem ostatnią minutę startową z naszej grupki. Start. Człowiek z megafonem trąbi o niezgodności opisów na mapie rodzinnej z rzeczywistością. Trąbi, trąbi, ale żadnych „rodzinnych” na starcie nie widziałem! Wreszcie moja kolej. Rzut oka na mapę – lampiony tuż obok siebie. Ciekawe. Pierwszy PK powinien być na rowie przy ogrodzeniu. Coś się nie zgadza. I lampionu nie widać! Miotałem się tu i tam bezskutecznie. Dopiero po dłuższej chwili go znalazłem – nic dziwnego, organizator zapomniał o obowiązkowych odblaskach. Tzn. przyczepił coś, co miało „świecić”, ale element odblaskowy był skierowany dokładnie do tyczki…  Z punktu na punkt zaczęło iść lepiej. Oczywiście stosunkowo niedługo po starcie wyprzedził mnie mój „następnik” – ale cóż, nazwisko z czołówki kraju, więc miał prawo. Nawet mu ustąpiłem pierwszeństwo odpikania chipa  przy którejś ze stacji. Pewno dzięki temu wygrał :-).
Najgorsze były dla mnie te punktu położone tuż koło siebie. Niby 20m, ale zanim zerknę w mapę gdzie biec… już powinienem dobiec do następnego punktu! 

Meta. Położona perfidnie na ogrodzonym boisku przy szkole. Nie dostrzegłem małej furtki pozwalającej skrócić dystans i pobiegłem naokoło. Do sczytywania chipa zero kolejki! Niesamowite! Zaparowane okulary – nie mogłem odczytać wydruku z wynikiem. Na ślepo poszedłem szukać „naszych”. Zabrali mi wydruk do analizy. Pawła wyprzedziłem, ale Barbara dzięki kolcom wyprzedziła nas wszystkich. Jak będę miał kolce, to dopiero Wam pokażę! Zresztą w swojej kategorii wiekowej byłbym znacznie wyżej – tak na oko byłem jednym z najstarszych startujących. Szczególnie w profesjonalistach! Ale i tak jak na mój pierwszy start w tej kategorii 17 miejsce to nie jest źle! Ale nie pytajcie na ilu uczestników;-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz